27 sty 2020

M 304 albo z nosem w winie:

Przełęcz roku przeniosła ją w dwudziestolecie w miasteczku omszałym, pełnym zieleni i kamienia, w domu z tak dawnych lat, że trudno o starszy, w ustach skąpanych w jego ustach i lekkim białym winie, bo takim właśnie zazwyczaj wita nowy rok. Tym razem nie było to ulubione Solaris z winnicy Turnau, ale inne, rześkie, słomkowe, wielowymiarowe, z szarą etykietą. W ogóle kupowanie, zwłaszcza wina to nie jest chwila, to złożony proces, czy ma dzisiaj ochotę na lekkie i okrągłe Pinot Noir, czy nadspodziewanie aż słodkawy w finiszu szczep Garnacha z 2018 r., klasyczną Rioję czy mieszanki Primitivo. Węszy po sklepowych półkach, czyta etykiety, uwalnia intuicję, waży butelkę w ręku, ogląda, co nowego się pojawiło i uwagi warte czy lepiej wrócić do czegoś dobrze znanego, jak jej nie pasuje, to idzie zrobić kółko po jakiś ser czarnuszkowy, nieznajomo wyglądający albo wręcz tajemniczy, a potem znów wraca do półki z winem i dalej wybiera. Jak w bibliotece, trudno się zdecydować, czy ta pozycja będzie odpowiednia na kolejne wieczory, czy wybrać coś zupełnie nieznanego. Bo w piciu wina cudowne jest samo jego otwieranie, dotykanie korka, wąchanie pierwszego haustu powietrza z właśnie otwartej butelki, po którym już czuć, czy wino będzie długo czy krótko lądowało. Pierwszy głos, cudowne bulgotanie wpadające kołyszącym ruchem do kieliszka, przyglądanie się barwie i dalej pierwszy łyk, który pozwala ruszyć do oceny skomplikowanemu jury jej geograficznego języka, który wyczuje wszystkie podszewki, pierwsze plany i te dalsze, aby zakończyć pierwszy łyk uśmiechem, że jednak ten spacer po sklepie po ser, że jednak trzymanie się ulubionych szczepów jak poręczy czasem ma sens, aczkolwiek wie, że czasem warto pokusić się o zboczenie z kursu, kupienie czegoś, co wygląda niepozornie, nabyć pospiesznie a potem z miną dziecka otwierającego jajko z niespodzianką doświadczać Alladyna ulatniającego się z butelki. Każdego roku ma fazy na inne winne szczepy, włączając włoskie zagadki jak Piedirosso, wino, które spada z języka jak kula, pozostawiając maleńki ślad śliwki, bez długiego lądowania. Być może są jeszcze winnice, w których rosną takie winogrona, o których nie ma pojęcia i to wciąż góra do zdobycia. Tymczasem nie przepada za mocno mineralnym i na wskroś wytrawnym Chablis, omija Merlot, bo chyba się za młodu zniechęciła, nie lubi win słodkich poza Tokajem, Marsalą i Malagą, ale ma na półce dwudziestoletnią butelką Muscata, która być może poszła w dobrą stronę starości. Z ciekawością łowi zdobycze z Nowej Zelandii i Izraela, bo to wina rzadkie, złożone jak deska rozdzielcza samolotu, jeśli nie przekraczają bariery cenowej, to korek ląduje na pamiątkę w szufladzie, a etykieta w głowie. Mogłaby opisywać butelki, podróżować wszędzie tam, gdzie winnicą się stoi, niemniej na razie ogranicza się do spaceru po sklepach, również tych internetowych i sączeniu okrągłych tanin częściej niż powinna. Bo po prostu lubi, nie tylko ze względu na eliksir młodości czyli resweratrol. Bo to jej rytuał.