25 lut 2012

M 100:

Ma w sumie osiem lat. W połowie trzydziestolecia zatrzymała się na przystanku, na którym spojrzała nieco wstecz, aby rozgryźć i rozplątać nieco to, co już zastygło i co przeszłością się stało. Odkąd przestała mieć męża dawno temu nieoczekiwanie, nauczyła się zapominać rzeczy minione i niewygodne, wyrzucać z siebie wszelkie śmieci nie takie, po co je trzymać, bo co są wspomnienia uwierające, nie pamięta i już, białe plamy, białe kartki, które teraz zapisuje tylko literami wartymi uwagi. Swoisty recykling w duszy, wypracowany latami, pozwalający zwalczać złe chwile wyłącznie dobrymi, jak wycieranie chińską gumką każdego szkicu ołówkiem 4HB. Umiejętność spadania na miękkie podłoże i wspinania się mozolnie co dnia po szczeblach wiary w to, że zawsze się uda, pomogło w osiągnięciu stanu harmonii totalnej. Ale zanim doszła do doskonałych lat ośmiu, było różnie i nie zawsze bardzo. Miała swoje piątki, kiedy wracała z obtłuczenia pociągowego z walizką, kupowała w galerii wino i sałatę, i jadąc do domu, w domu witało ją światło pustej lodówki i dwa mruczące, stęsknione futra. Wchodziła do wanny po czubek nosa wypełnionej pienistym zmywaczem poniedziałkuwtorkuśrodyczwartkuipiątku, a potem w wielkim łóżku wypijała butelkę wina, na siłę starając się wpaść wyłącznie w objęcia Morfeusza broń Boże demaskatorskiego telefonu couciebie. Nie no super, wszystko ok, a rozpadanie się na kawałki, nawet będąc przelotnie z kimś, sklejała kupowanymi ubraniami, tworząc wyklejankę w duszy, patchwork z samotności, z braku końca, braku w ogóle. Ale trzymała ją zawsze jej nitka, niezłomne coś, co sprawia, że pomimo ogromnej ceny, jaką się płaci za każdą dobrą rzecz - pojawia się nagroda. Bo nic nie jest za darmo i nic nie jest wieczne, na każdy uśmiech, udaną randkę, wspinanie się po drabinie pracy, zawsze wymagało u niej odpowiedniego odosobnienia, bycia na pustyni, bycia w samym środku siebie, nawet jak coś bardzo uwiera i boli.
Urodziny. Pamięta swoje dwudzieste pierwsze, kiedy w pustym, już nie istniejącym mieszkaniu, piła herbatę z bardzo cienkiej i bardzo starej porcelany, po którą trzeba było wchodzić na wielką drabinę i balansując na trzeszczących szczeblach - ostrożnie postawić ją na dębowym parkiecie. Urodziny z kwiatami, z niespodziankami, z zapaleniem płuc, szczęśliwe i bezsilne, samotne i z nieudanymi, dziwnymi imprezami, na których w szarej sukience, z przyklejonymi rzęsami udowadniała światu jak bardzo jej wszystko się udaje jak sobie cudownie radzi z popsutymi kolanami i rozkładem pociągów w głowie. W urodziny zawsze myśli, co mogłaby jeszcze poprawić i co zrobiła dobrze a co źle i co umie, a czego jeszcze nie. Nie rysuje pastelami, kartony milczą, palce nie brudzą się od pasteli od paru lat, prawie zapomniała jaki ma charakter pisma, bo długopis zastąpiły przyciskane klawisze. Nie pisała maili sto milionów lat, nie pamięta kiedy ostatnio rozmawiała z osobami miłymi jej sercu, które kiedyś były ważne, a których kontur rozmył się jak wyblakły rysunek na słońcu. Wciąż jest uzależniona od kreski na oku, od kawy arabiki z zaparzaczki z tłoczkiem, od zielonej herbaty, rukoli, orzechów, nieumiarkowana w piciu czerwonego wina. Wciąż lubi odmóżdżające gazetki, kolor fioletowy, pieskoty, moczy szczotkę z pastą do zębów bo nie umie myć ich na sucho, ma cztery balsamy do ciała wcierane zależnie od nastroju, uwielbia zapach paczuli, peonii, kwiatu pomarańczy i róży, zawsze ma przy sobie butelkę wody bo w kółko ja pije, ma trylion błyszczyków i nie można jej wyciągnąć z kuchni, bo w dwie godzimy potrafi zrobić obiad dla pułku wojska, w dodatku wielodaniowy. Umie spędzać czas w podróży, zauważa, umie zasnąć w milisekundę w każdych warunkach, nie znosi zimna i zimnej wody i zamarza również błyskawicznie. W swoje ósme urodziny lubi miejsce, w które ją życie zaprowadziło, bo nareszcie może wpaść w tor harmonii, w azymut wyznaczony właściwie i to jej się należy po siedmiu latach dryfowania, życia w portach jednak nie tych, zakończonych sztormami o dziesięciostopniowej skali Beauforta.

1 komentarz: