10 kwi 2017

M 243 albo o wieży:

Nie jest jedyną, która buduje wieżę, codziennie w niej siedzi, można cały dzień prawie nic nie mówić, być po prostu, odzywać się sporadycznie do małych nich, ma swoją wieżę, którą sobie zbudowała, tak na własne życzenie, jest sobie w niej, nosi ją ze sobą, każdego dnia. Czasem z niej wyłazi, wypuszcza warkocze aby on wszedł na chwilę,  którą tak obydwoje lubią, a potem znów zamyka podwoje i ma sobie te swoje mieszkanie, w którym tuli małą i maleńką nią, bo chore, bo chcą do mamy, bo trzeba oddechem skleić małe powieki, wyśpiewać wszystkie kołysanki, które zna. Wybudowała sobie wieżę z kołdry w arbuzowe minky ze słoniami i w szare z sowami, we wnętrze Lancii jeszcze delikatnie pachnące paczulą, Skody zasypanej okruchami półsłodkich ciastek holenderskich, w nitki czuwania pociągnięte krzykiem maleńkiej jej jak zapis matczynego ekg, martwiącego się, dlaczego ona tak ma. Jak patrzy wokół, to widzi wiele wieży, codziennie ktoś nosi swoją, ostrożnie, jak wielką palmę przed świętami wielkanocnymi, palmę bycia samemu, rytuałów, które ratują przed runięciem w przepaść, wieżę rozwiązywania krzyżówek i łykania rzędu leków, rytuałów w pielęgnowaniu chorej bliskiej osoby, bez którego ta druga osoba nie przeżyje, kiedy nie odbędzie się każdy z etapów. Starannie omijają się wieże, żeby nie uderzyć, nie ponarzekać na to, że takie wysokie, że nie można ich położyć, ominąć, ani zostawić, nie można pożyczyć, można jedynie poprosić, aby na chwilę ktoś ją potrzymał, bo mdleją ręce i wtedy jest wolność i nicniemuszenie, ale to wielka rzadkość.
Zawadziła nią o zapach kwitnącego na biało drzewa, mocny, odurzający, który ją przytrzymał za kołnierz na jednej z ulic wiosennego Lublina. Bo dzięki niej jeszcze więcej zauważa. To nie samotność ani kamyk w bucie, to zgoda na tu i teraz. I dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz