Najpierw byli Meg i Greg. Pisali razem (www.megigreg.blox.pl), by po latach rozpaść się na dwie połówki i pójść w swoje życia. Zostały litery, słowa, zdania. W niej sączą się one nieustannie, więc przeprowadziła się na inną stronę pisania. O emocjach emocjonalnie i w jej kształcie. O zwykłościach niezwykle. Do zamyślenia choćby bezmyślnie.
3 sie 2017
M 252 albo szumi:
Szumi, niezmiennie, niebieszczy się i szarzy, styka z niebem w zmrużeniu
oczu, wyrzuca na brzeg muszle i meduzy, głaszcze brzeg wachlarzem fal,
jest. Pytają o nie ci, którzy nie potrafią z centrum trafić do morza,
pytają, co to jest molo, są jeszcze ludzie na świecie, dla których jest
wiele niewiadomych, do zdziwienia u niej, ale cóż, można nie wiedzieć i
nie trafić, chociaż to tak oczywiste, chociaż w telefonie nie napisali.
Słońce brązowi ramiona, plącze nitki jej nadgarstków z przedramionami
jego , głosy mew podrywają brodę w górę, bardzo duże chmury dzisiaj
patrzą na nią, okruchy muszli wyglądają jak pokruszone bezy na
falbankach fal. Idą i idą, mijając ludzi w ubraniach o rozmiarach, które
chcieliby nosić, ale które nie zawsze pasują, ludzi, którzy patrzą
tylko w ekrany smartfonów, którzy rozmawiają ze sobą kciukami na
messengerze, bo w słowach nie ma emotikonów, gifów i słownika, bo trzeba
się wysilić a tu się samo pisze. Po co słuchać morza, skoro można
zagłuszyć je rąbanką, która zaledwie leżała obok muzyki, nie ma wakacji
bez hitów, które są fast foodem dla ucha, frytkami z mrożonki smażonymi w
starym tłuszczu ciągnącymi się przez pół wybrzeża. Jak to zresztą jest z
tą muzyką, że rzadko już teraz zdarzają się wielowarstwowe aranżacje,
które rozgryza się uchem raz po raz, nuci bez przerwy, pamięta, podziwia
ich złożoność, aranżacje, które są podporą dekady, kiedy aż nie
wiadomo, czy bardziej zachwycać się melodią czy słowami, piosenki, które
można zanucić o trzeciej w nocy obudziwszy się nawet z nerwowego snu.
Już niewielu ma tak piękną dykcję jak ci, którzy już odeszli, kto oswaja
tak pięknie słowa, potrafi dotknąć nimi tam, gdzie zazwyczaj zamknięte
bo boli, bo tęskni, bo nie chce, bo nie umie. Może ona, wychowana na
winylowych płytach taty, nauczyła się wchodzić w muzykę jak w "Bolero"
Ravela, gdzie raz po raz pojawiają się kolejne dźwięki, potem szarpała
się z trąbką Milesa, zawsze lubiła muzykę z podszewką, z porwanym
rytmem, ze słowem, które zostaje w pamięci jak niecodzienny widok
księżyca w zaćmieniu, potrafi zamyśleć i jeszcze to nie raz powtórzyć.
Słucha uważnie odgłosów ulicy, w restauracji, szumu ekspresu do kawy,
szycia świtu przez delikatny głos słowika, nerwowego szczekania psa
sąsiada, dudnienia ciężarówki z ciężkimi rurami, płaczu dziecka, które
się boi, albo jest śpiące, albo nie chce tego, czego chce rodzic,
dysonansu między tym, co stałe i niezmienne i tym, co narasta i nie jest
takie samo, pana z kukurydzą dla tych, którzy gromadzą witaminę D i
brązowieją na akord. Dobrze jest wsunąć się w dźwięki ulubionej muzyki,
obejrzeć niełatwy film, który nie jest głupią i głupszą komedią, iść
ulicą i zauważać coś więcej niż kilka cali na ekranie telefonu,
podziwiać starszego pana w amarantowych skarpetkach, karmelowych
lordsach, taliowanej, zielonej marynarce i poszetce w grochy. Ten pan
raczej nie słucha muzyki do wyrzucenia z ucha, nie takiej jak za słony
popcorn i słaba kawa z przewagą robusty, którą się chce zapomnieć tak
szybko, jak to możliwe. Dobrze jest więc iść z i słuchać tego, co lubi
najbardziej, czyli ich wspólnego, tego samego rytmu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz