5 cze 2013

M 149 albo bezczas:

Nieustannie zimny maj i początek czerwca pozwoliły pachnieć konwaliami bardzo krótko. Narcyze widziała raz, odpłynęły w przestworza czasu, zastąpiły je zwinięte piąstki peonii, delikatnie rozpościerające pierzaste wnętrze ku ołowianemu niebu, bardzo rzadko pokazującego rozpromienioną twarz. Chmary szpaków skubały trawnik, krety się kreciły i owa zielona przestrzeń otaczająca ich dom stawała się najważniejszą dla wszelkich okolicznych żyjątek. Ona obserwuje to wszystko z okna, mając czas na krojenie rabarbaru na tartę, na płukanie truskawek, na aromatyczny sos z wołowiny z pomidorami, tymiankiem i czosnkiem. Odsypia czas wielkiego kołowrotu i czyta. Kotwica wspaniale rozwijająca się w jej brzuchu przycisnęła ją do niedużego, zielonego miasta, którego cienie i blaski dopiero odkrywa. W większym mieście wszystko szybciej roztapia się w tłumie i w deszczu i łatwiej dotknąć kogoś pędzlem. Tu, jak się jest nie z tego świata, bez poleceń tysiąca, ciężko wyjmować kolory z kufra. Trudno. Może jak mocniej wrośnie w tkankę miasta, odważy się pójść tu do fryzjera, to może się to zmieni, bez względu na efekt po.
Jest za to pyszny, żytni chleb od Krawczyka i wiele osób polujących na Biedronki i Lidle. Pomidory lubi kupować w Lewiatanie, podobnie jak masło z Końskich, masłowo aromatyczne. Stała się fanką baru mlecznego "Miś", gdzie podają smakowite naleśniki i ogórkową. Zaniedbany i wyjątkowy klimat starych fabryk po dawnych, najsłynniejszych w Polsce zakładach produkcji wielkich samochodów zachwyca wielkim piecem, rampą, torami prowadzącymi w przeszłość i wspaniałym położeniem, przypadkowa zabudowa budynków, boleśnie wciska się między nieumiejętnie restaurowane, stare i niewysokie kamienice o wygiętych balkonach, ze zdartymi strupami elewacji, ukazującymi czerwone cegły. Pośród tej zieloności pnącej się po wzgórzach, pośród zaniedbanego, pysznego parku miejskiego, skwerów i  rond, jak wybryki peerelowskiej konieczności, jak wyrzuty sumienia masy pracującej, wyrastają wysokie bloki, nie pasujące do niczego, psujące swoistą architekturę miasta. Jak klocki domina rozstawione przez przypadek konkurują z wieżami równie przypadkowych kościołów, tworząc architektoniczny kocioł bez ładu i składu.
W mieście na S są piękne stare domy, okaleczone jednak brakiem zainteresowania i własnym, kompletnie bezmyślnie nałożonym kostiumem, przez krawców - gospodarzy, zachowując gdzieniegdzie swoje pierwotne kształty z czasów bardziej doskonałych proporcji.
Ona przemierza powolnie miasto wzdłuż i wszerz szafirowym twingo i coraz bardziej je lubi, zupełnie wysiadłszy z pracowego kołowrotka i aż jej dziwnie, że Los dał jej taki wytęskniony czas, bez konieczności, bez niewyspania, z ochotą na tysiące smaków, których składniki łowi w sklepikach, aby wreszcie dopełnić dionizji w domu, gdzie króluje rozdzierający żabi rechot i leniwe przeciąganie się pieskotów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz