2 lut 2020

M 305 albo słodyczy pamięć:

Dlaczego lubi dziwne daty, cyfry, przygląda się im, jak to wymyślono i czy taki dzień może być jakkolwiek niezwykły, niedziele bez rosołu, w deszczu, w spacerze z psem, w odpoczywaniu, bo wciąż podnosi atlas swojego nieba i dotyka ziemi i jest ono dużo większe nić 167 cm bo tyle akurat ma. W lutowe, bezśnieżnej zimie, która odeszła bezpowrotnie, bo teraz tak jest, że wciąż się coś w aurze zmienia, gdzieś w lesie, wciąż rdzawym, pobłoconym, z plasterkami wyciętych pni, tam, gdzie kiedyś rósł las, ale wspominać sobie można, bo ktoś inny wie lepiej robiąc przestrzeń dla zepsutego powietrza, ona, jedząc wczoraj wyśmienity tort, wspomina w tym pociętym lesie cukiernię "Grandka" w jej rodzinnej Łodzi, w której pachniało kawą, a ona wpatrywała się w ogromną mozaikę na ścianie nad barem, siedząc na wysokim krzesełku przy okrągłym, marmurowym stoliku i czekając na torcik "Danusia" z truskawkowym kremem, lekkim biszkoptem i galaretką. Z krzesła nie była w stanie zejść, machała nogami i drżała, czy nie spadnie, ale za to mogła obserwować ulicę, aurę, słuchać szumu kawy i patrzeć, jak tata delektuje się tortem "Marcello", mocno czekoladowym, z wiśniami moczonymi w spirytusie, które szczypały w język. Kawiarni już nie ma, mozaiki również, nie ma tradycji, są wspomnienia. Z tyłu "Grandki" była pracownia cukiernicza należąca do hotelu, w której kupowało się słynne rożki, czyli nieduże ciastka w kształcie uśmiechu, o migdałowym spodzie, z lekko alkoholowym kremem, oblane gorzką czekoladą, na które zawsze było miejsce w lodówce. Cukiernia słynęła z cieniutkich faworków i piekła jedne z lepszych wariacji na temat francuskiego ciasta. A jeśli już pojawiły się kruche tematy, to nie bardzo pamięta, kiedy pierwszy raz rozpłynęła się nad smakiem delikatnych makaroników, ale najpewniej w którejś z łódzkich cukierni, by potem skonfrontować je ze smakiem tych najsłynniejszych, paryskich z 'Laduree'. Uwielbia słodycze lekkie, słodkie, ale złamane czymś maślanym, kwaśnym, miękkim, czymś, co ma drugie i trzecie dno, aby znaleźć się w innym wymiarze i wspominać, że coś takiego się kiedyś jadło i nie było erzatzem drożdżówki, finezyjnego biszkoptu czy tortu osadzonego na ohydnej margarynie i masie cukrowej. Bo chociaż "Grandki" już  nie ma, to są rozsiane perełki tam, gdzie wraca, czyli 'Le Delice' w Gdańsku, 'Magdalenka' w Piwnicznej, gdzie cytrynowa tarta wprowadziła ją w inny wymiar smaku, lubelski 'Anabilis' , 'Michałek' w Krakowie na Krupniczej i kilka innych, które pamięta ze smaków, a nie z nazw, bo prowadzi ją tam serce i pamięć. I chociaż nie je dużo słodyczy, to lubi takie, które są niezwykłe i do zapamiętania, nawet w martwym lesie, na spacerze w drugim dniu lutego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz