2 paź 2016

M 229 albo wszystko jest energią:

Trawnik pachniał rozgrzanymi w słońcu mirabelkami, które rozgniatała, kołysząc maleńką ją i jej emocje podpierające rozsłonecznione niebo. Pięknie się jesieni ogród, rdzawi i szeleści, dojrzały maliny, poziomki, nakrapiane jabłka, zieleń się pomarańczowi i brązowi, cudnie cudnie. Podpatruje, podgląda, urywa chwile, kiedy maleńka ona we śnie kurczy nieduże piąstki, może sobie posiedzieć na schodku i popatrzeć w tę trawę, ma czas, jak dobrze, ładuje baterie jak solary na dachu. Jeszcze we wrześniu zdążyła przewieźć pięć wielkich ryb i wpuścić je do stawu, jak dobrze sprawuje się Cybex Balios M z wielkim koszem, bo można właśnie nim przewieźć trzy amury i dwie  tołpygi w kiełbaskach wypełnionych wodą a potem patrzeć jak ich ciemne plecy znikają w nowej ojczyźnie, dobrze im tu. Zmęczona i od rana zalana kawą czasem dochodzi do ściany, na której nie ma żadnej wyrwy, do której można by się przyczepić i wydrążyć dziurę na drugą stronę, Bo kiedy zostaje się mamą, to ma się tylko instynkt, co dobre a co złe, przeczucie, co będzie, a całej reszty trzeba się nauczyć. A reszta to wielka niewiadoma, jak się zachowa ciało torturowane niewyspaniem, jak się zachowa skóra, która rysuje się w linie, jak oczy będą czerwone z braku snu i złe wyniki krwi, bo dziecko zabiera, pochałania, angażuje, jest wszystkim, początkiem, świata i końcem tego, który kiedyś było i nie wróci nigdy. Jak inaczej wygląda dom i ogród z małymi nimi, kiedy rozdeptuje znienacka krowę do kąpieli, kiedy znajduje klocki Lego w nieoczekiwanych miejscach, kiedy w newralgicznych strategicznie miejscach muszą leżeć mokre chusteczki na wypadek wszelakich awarii wymagających natychmiastowej interwencji. Jak trzeba być nieustannie na obrotach, nie móc nie zauważyć, tylko przewidywać, wyciągać wnioski, obserwować, czuwać, nie ma chwili wytchnienia w tym patrzeniu, tak właśnie jest. Nie ma co malować paznokci na wymagający kolor, bo i tak się odgniecie na kołdrze a potem zmywa go dwa tygodnie, co wieczór wpatruje się w tubkę z peelingiem, że kiedyś go użyje, na razie stoi i przypomina. Ale jest w tym niewyspanym życiu nieustająca energia, która krąży od niej do małych nich i odwrotnie i jeszcze zahacza o niego, ma w sobie chyba baterię słoneczną, tak od urodzenia. Jak jest słońce, to chodzi po ogrodzie w butach bardziej miejskich niż ogrodowych, bo najłatwiej się wkładają, w ciepłej jesieni prosto z krzaka zjada razem z małą nią przesłodkie maliny i liczą ile kulek pigwy obsiadło krzaki. Bardzo jej świat zawęził się do małych rzeczy, jakby nadrabiała te poprzednie lata spędzane w autobusach i pociągach, kiedy jej najważniejsze życie mieściło się w walizce, kiedy robiła rzeczy duże, kiedy szarpała te walizkowe kółka o tysiące schodów, kiedy nosiła buty na obcasie na co dzień a potem w piątek moczyła zbolały kręgosłup w wannie w towarzystwie ukochanych kotów i jazzu, kiedy czekała na ten dzień jak na wybawienie. W tej ogrodowej trawie, patrząc jak czerwień i żółć zastępują zieleń, przypomina sobie jego ciemne, palące oczy, zagubione w krakowskim zaułku, włożone w za dużą marynarkę, jego silne ręce i piękne przedramiona, kolano włożone w sztachety i to, że nie mógł go wyjąć, a ona jakoś wiedziała, że ten mężczyzna wyciągnie ją z tej walizki i postawi przed domem pachnącym mirabelkami, wypełnionym później dziecięcym śmiechem i krzykiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz