Ma takie dziwne zestawienia smaków, testuje połączenia, tak ma, że może jeść nawet światło w lodówce, a zawsze smakuje. Pasta jajeczna z chili, grubym szczypiorkiem i szczyptą wędzonej papryki, uklepana na żytniej bułce od Krawczyka, przegryzana chrupiącą, soczystą kalarepą i popijana półsłodkim, orzeźwiającym Lambrusco. Nasycona pomidorami zupa, z grubym makaronem, odrobiną słodkiej śmietany, gotowana na kaczych skrzydełkach, a zaraz potem naleśniki z mąki orkiszowej i jaglanej, z musem z soczystych konferencji i greckim jogurtem. Jak patrzy z góry poniedziałku na podgórze piątku, to jakoś planuje obiady przez tydzień i łowi smaki, co i gdzie pasuje. W tym tygodniu nie może wyjść z kalarepy, więc na pewno będzie jeszcze duszona z marchewką, z dodatkiem masła, białego pieprzu i kopru, jako dodatek do kawałków piersi zagrodowego kurczaka w chrupiącej otoczce z mąki kukurydzianej, dwóch rodzajów papryk i mielonego lnu, smażone na klarowanym maśle. Trzeba pociągnąć te smaki, nasycić się tymi jesiennymi, które niedługo znikną i zostaną dojrzałe pod sztuczną lampą pomidory i wszystko z importu.
Jeszcze są liście, jeszcze platan kurczowo je trzyma i nawet czerwony klon, niedaleko przedszkola małej jej wczoraj umarł klomb z daliami jeszcze w pąkach, smutno się zrobiło, przemarzły. Jak wyjdzie do ogrodu, to będą pachniały krecie roboty, a wszelkie trawy i przekwitłe kwiaty zastygną tak, jak stały i pewnie zostaną w swojej pozycji aż do wiosny. Pomiędzy kuchnią a pokojem, ogrodem z przodu i z tyłu, w domu na górze i na dole, stara się nie być tylko mamą i dlatego uwielbia dwudziestą pierwszą, kiedy piętro jest wyściełane półrocznym i trzyletnim, mocnym snem, który pieczołowicie skleja maleńkie powieki, aby wreszcie mieć czas na znalezienie siebie i ich na fioletowej kanapie, aby choć na jakiś czas naładować baterie w jego skrzydłach. Wciąż za mało siły po wypełnionym dniu, aby policzyć piegi na jego ustach, aby zatopić się w ulubionym jazzie, może jak już listopad zadeszczy i zaziębi wszystko wokół, to ta dwudziesta pierwsza sklei ich wreszcie na całą noc, bez konieczności i wtedy nie będzie mamą, nie będzie kaszlącą i niedospaną, z włosami po fryzjerze, ale jeszcze z kolorem lata, z ratującym skórę japońskim cudem Hada Labo, z nie umalowanymi paznokciami, bo nie ma potem siły, żeby zmywać lakier, ale będzie świadomą i nie wiecznie rozdartą między koniecznościami nią, tak, tego teraz chce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz