Jak on jest obok niej to od razu cieplej, chociaż siedzi na kanapie pół metra od niej, ale wystarczy napotkać jego wyczulone na wszystko palce i już lepiej, już. Sierpień rozgniata się malinami na podniebieniu, cudownie smakują nieprzyzwoicie słodkie brzoskwinie, podobne do tych, jakie kiedyś jadła w Egerze. Gdyby nie zasłona z komarów, pięknie by było potowarzyszyć świerszczom w pachnącym ogrodzie, położyć się na trawie i być sobie w nocy, stykając się ramionami, głowami i ustami, bo może, bo trawa pięknie zielona, nie wysuszona przez pobłażliwe dla niej lato.
Ma sierpniowe ciężkie sny, przerywane przymusowymi pobudkami, zapada się w kolejne obrazy tak, że Incepcja wysiada, co za projekcje, kto jej to w mózg włożył i ile on potrafi, chociaż budzi się do prawie przytomności co trzy godziny. A potem poranek ciężki, przedłużony drzemaniem pod dwudziestominutową sesją nagraniową pozytywki maleńkiej jej, zalewany kawą z włoskiej kawiarki, pitą pospiesznie z dużego kubka, ma tak, że w określonym sączy ją rano, a w jeszcze innym po południu i te kubki tworzą nastrój w kuchni, jakby ich nie było, to tak, jakby się stłukła jakaś stałość, coś, co mebluje i powoduje, że chce się tej kawy napić.
Jak to jest, że ona zasypia w milisekundę, a maleńka ona zanim sklei powieki o wyjątkowych rzęsach snem dłuższym niż dziesięć minut, trzeba ten sen przywołać aż ze Szczecina albo z jeszcze dalej, płynie długo, aż wreszcie się stanie, aż ona będzie mogła w cichy wieczór wyjrzeć do ogrodu i powdychać cykanie świerszczy i sierpniową, młodą noc. Podgląda sobie nowinki na świecie, podziwia koleżanki, które mogą iść ufarbować włosy do fryzjera, gdzieś pojechać same, zrobić piękny makijaż z cieniami na powiekach z najnowszej kolekcji francuskiej marki, pomalować buzię czymś kultowym i nie z Rossmanna a z tego na S lub D, poobserwować efekty polecanej maseczki za ponad trzy stówy, świetnie, na jej skórze na pewno wymiotłaby czteromiesięczne niedospanie, zmniejszyłaby pesel o kilka cyferek i spełniła marzenia o znalezieniu czasu.
Dobrze mieć taki świat, do którego można zajrzeć, ona lubi, zwłaszcza w nocy, kiedy trzeba przesunąć ciężki obraz snu jeden za drugi, podpatrzeć, że prawie wszystkim szkodzi gluten i laktoza, podobnie jak wszyscy mają niedoskonałości, uczulenia i cerę suchą pomimo trądziku, i są panie bez wieku, wyglądające wszystkie tak samo, jak spod matrycy, z brwiami pod linijkę, rzęsami jeden do jednego i dzióbkiem skażonym igłą bo przecież trzeba podkreślać urodę, już uśmiechem nie wystarczy, trzeba z grubej rury bo przecież takie czasy. Poogląda sobie makijażowe techniki, które są teraz ładnie nazwane, a ona tak już malowała sto lat temu i chyba siedziała z tym wszystkim w mysiej dziurze.
Tak, poszydzi sobie czasem, wolno jej, a co, z niewyspania mozna zrobić wszystko, na przykład ustawicznie zapominać co się gdzieś położyło i zachorować na ustawiczny brak chęci do chowania stosów wypranych ubrań, do takiej bylejakiej codzienności, bo nie każdy dzień jest wspaniały, pełen dziękczynienia, bo się naogląda jeszcze do tego okrucieństwa na świecie, beznadziei władzy duchowej i świeckiej, wypranych mózgów zasłaniających się wartościami, które nic nie znaczą bo są tylko z nazwy i aż nią targa i może wtedy tylko wtulić się w jego brązowe oczy ukryte pod szorstkimi brwiami i przestać myśleć, słuchać, odczuwać, zatracić się i tak chwilę być, tego potrzebuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz