Wietrznie, zimno, przedwiosennie, w samochodzie fruwają rysunki małej jej, w garażu i na strychu plaga myszy, przedwiośnie bez przyglądania się. Nie malowała paznokci wieki, nad skroniami dopiero dzisiaj udało jej się zamalować srebrne nitki, nie zastanawia się nad niczym w wyglądzie, nie pamięta, kiedy malowała się cieniami do powiek w codziennym dniu, stała się trochę bezcielesną maszynką do wożenia, odbierania, kupowania kury mięsnej, wiejskich jajek, szynkowej od Nowaka, dwóch kilogramów marchwi, pietruszki, soczystych jabłek i pomarańczy, niezbędnych do uzyskania odpowiedniego dźwięku w wyciskarce wolnoobrotowej Kuvings. Odkurza, wyrzuca śmieci, zmywa, robi tysiąc prań bo rotawirus, mama w czterech ścianach swojej samotności, w wieży o ścianach z rutyny, z pospieszną rundką do sklepu i warzywniaka, jej chwilowa wolność przemierzana jak najszybciej pedałem gazu granatowej Lancii Musa 1,9 TDI, 110 kM, uwielbia to auto, chociaż ma strasznie słabe światła, założy mu nowe okulary i będzie lepiej. Kiedy maleńka ona jedzie autem bum bum z żółtą gąsienicą a mała ona po raz tysięczny jest Elsą i ma moc na fioletowej kanapie, ona szoruje się na sucho włosianą szczotką na dłuższym kiju, potem szybko bierze prysznic robiąc miny w kierunku maleńkiej jej, wciera ujędrniający balsam Dove, potem oprócz toniku z Tołpy nakłada emulsję nawilżającą ze sfermentowanymi algami z Hada Labo i dalej się już nie przejmuje bo nie ma czasu, bo z wciąż gładkiej skóry wychodzi z niej mama. Codzienny czas jest wypełniony szczegółami, odkładaniem, przekładaniem, chowaniem i wyciąganiem, wycieraniem, podnoszeniem, kładzeniem, słuchaniem i myśleniem. W jej mieście nie ma jak i gdzie przeciągnąć oczu po wiosennych propozycjach w kawiarni Costa, uwielbia ich flat white, cudownie aromatyczna arabika bez nuty kwasowości i goryczki z doskonale dobraną ilością mleka, nie ma gdzie iść w niedzielę rano na rodzinne śniadanie z wypiekanymi chrupiącymi bagietkami i ulubioną croque madame, tak, przyznaje się, lubi wspominać takie ucieczki w smaki, kiedy można było posączyć czas przez słomkę wraz z grejpfrutowo-pomarańczowym sokiem albo ulubionym mango lassi ze szczyptą imbiru.
Nauczyła się tej samotności, którą sobie sama wybrała, bo nie spotka na ulicy koleżanki ze szkoły ani ze studiów, ani z bloku, porusza się raczej w ściśle określonym kwadracie i nie zastanawia się ostatnio, czy któryś róg ją bardziej uwiera czy nie, jest sobie każdego dnia, bezmyślnie, leniwie, bo często jest tak, że jej się zwyczajnie pisać nie chce. Ma pokrzywione żebra, bolące plecy, tęskni za nim, szuka równowagi, oddycha, przygląda się, nie chce jej się poukładać w szufladach w bielizną i znów jest bezcielesna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz