Najpierw byli Meg i Greg. Pisali razem (www.megigreg.blox.pl), by po latach rozpaść się na dwie połówki i pójść w swoje życia. Zostały litery, słowa, zdania. W niej sączą się one nieustannie, więc przeprowadziła się na inną stronę pisania. O emocjach emocjonalnie i w jej kształcie. O zwykłościach niezwykle. Do zamyślenia choćby bezmyślnie.
21 lip 2011
M 74 albo o parasolu:
Zawirowało, szybko się podziało, czas umknął między morze a Poznań, między nowe a stare i to że wciąż są razem i wciąż im mało. Zawsze kiedy padał deszcz i było nijako, chowała się pod czyimś parasolem, ale nie było dość wygodnie. Można się przyzwyczaić, że ręka wystaje i moknie, że z prętów parasolowych czasem kapie na szyję. Że torba mokra i się nie mieści w arenie parasolowej przestrzeni, że moknie takim kółkiem wokół, a w środku nie zawsze jest bezpiecznie niedeszczowo. Normalne, że pada, że nie zawsze uda się w całości schować, że czasem nie w porę się parasol rozłoży albo zapomni albo zgubi i nie ma jak się schować, schronić i kapie, ziębi i pada. A lipiec deszczowy, burzowy straszliwie, nawleka nitki błyskawic na krople igieł i nie ma spokoju, nie ma. Gdzie się podziały ciepłe letnie noce, może czekają na sierpień, może wybuchną całą pachnącą mocą, może. Ale parasol nad nią rozłożony nie pozwoli, aby zmokła, aby cokolwiek się jej się stało, aby najmniejsza kropla zakłóciła suchość jej rękawów i gzyms torebki. On ją otulił parasolem siebie, dużym, wygodnym, rozpostartym na sto pięćdziesiąt kilometrów i ona nie boi się przez to żadnych burz ani ulew, nie boi się, że parasol się złoży w nieoczekiwanym momencie, albo zepsuje albo będzie miał niestabilny uchwyt. Ona wie, że tak będzie zawsze i pod tym parasolem interesuje ją jedynie arena jego źrenic i siła rąk trzymających parasol nad nimi. A pod takim niebem mogą do woli karmić się lipcowymi rozpustnie rozdzielanymi na pół morelami, łowić ustami omszałość malin i chrupać jabłkowe premiery o nazwie wistabela i genewa.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz