Wyrwali się znienacka z ich miasta,
pozostawiając konieczności w postaci sprzątania rzeczy w schowku i
ustawiania pokoju dla dziecięcia, zapakowali szafirowy samochód i
pojechali mocno na północ. Zielone drogi przetykane kłaczkami chmur z
waty, prowadziły ich w mazurską, opętaną latem zieloność, w szum drzew
bez ptaków, w zapach wody rozlanej wieki temu, powtulanej soczewkami w
zagłębienia otoczone lasami. Niebywały spokój, zapach lasu taki jak w
dzieciństwie, lekko wilgotny, ziołowy, przypomniany gdzieś w zakamarkach
pamięci - koił i wyciszał. Można tak iść ręka w rękę, jej prawa zawsze w
jego lewej, rozmowa opuszków palców w rytm kroków trwała godzinami.
Warczące samochody z prędkością światła rozjeżdżały mazurską ciszę,
zabijając po drodze borsuka, którego jeszcze ciepłego, zanieśli w
grobowiec zarośli, bo oni są z tych, którzy przystaną i zauważą i
pożałują. Pochyleni nad sobą, nad chwilami, które przepływały po lekko
zasnutym niebie, trwali w to podarowane lato smakiem gryczanego miodu,
placków ziemniaczanych gdzieś na zakręcie spływu kajakowego, wędzonego
jesiotra i pieczonego pstrąga i za nic nie chcieli, aby taka sielanka
kiedykolwiek się skończyła. Pięknie jest znaleźć drogę w lesie na
spacerze i ucieszyć się, że zaprowadzi w pobliże celu. Pięknie jest
zjeść maliny albo jabłka pirosy albo śliwki i poczuć, jak w niej
bombarduje mała istota. Leżeć pod lipą na trawie pełnej koniczyny i
szukać takiej o czterech ramionach, na jeszcze większe szczęście. Sączyć
dzień w przeładowanej knajpie i cieszyć się, że nigdzie się nie
spieszy. Iść w stronę słońca, ku błękitnemu niebu i zatracić się w
jednej chwili w nie skalanej niczym przyrodzie. Tak potrafią, patrzeć w
ogromne niebo, kiedy jego ciemna i ciężka misa, podziurawiona w kropki
gwiazd, przechyla się nas światem tworząc noc. Rano idzie się po rosie
po kubek z herbatą pozostawiony na werandzie. Potem wielka kula palącego
słońca wtacza się na niebo i przegania resztki niechcianych chmur.
Potem robi się nic.
Doskonały czas na jeszcze większe obrotów zwolnienie, na milczenie wspólne i
na wspominanie, jak bardzo jeździła pociągami i wklejała nos w szybę i w
przesuwającą się mozaikę poza. Jak targała walizką, aż urwała się jej rączka, jak biegła
po peronie w Toruniu, na obcasach, z cieknącą sałatką z Salad Story, bo
nastąpił by koniec świata bez tego pociągu, jak gdzieś w hostelach i
hotelach pachnących środkiem dezynfekującym, znajdował ją jedynie
księżyc. Jak później wracała do niedużego pokoju w mieście na Wu i
patrzyła na świat wyznaczony prostokątem okna. Jak mijała w zimne
poranki w poniedziałek zmarznięte gołębie, oblane bułki z lukrem i
Davida Beckhama w majtkach w kampanii dla H&M w miejscu, gdzie wielu
się gubi. Jak później srebrną corsą walczyła z zimą i nieustraszenie wlokła wąsate ślady opon po zaśnieżonych drogach. W takim bezczasie jak pośród mazurskiej zieloności, wszystko to wydało się
jakimś obłędem, kiedy po niecałym roku posiadania prawa jazdy potrafiła
zjeździć zimę wzdłuż i wszerz i nie bać się tak podróżować i pchać się
do przodu w takie życie, bo dzięki temu Los dał jej taki spokój jak
teraz. Że można jeść sobie śliwkę na zielonej łące i pić herbatę z
lawendą i móc robić nic i planować odwiedziny, krótkie podróże dla
ludzi, być dla kogoś i już. Takie lato jak to powstało z marzeń i miliona
wyrzeczeń, walenia się młotkiem pokory po głowie i takie lato -
pachnące, smakowite, piękne, właśnie trwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz