I nadszedł wyczekiwany, grudniowy wieczór, kiedy dziać się zaczęło, a tego dnia była bardzo zmęczona i myślała, że nie wytrzyma
długiej, bolesnej nocy, ale się udało, jakby organizm wrzucił piąty
bieg. I było tak jak chciała, jak sobie wymyśliła, jak przewidziała, to magiczne przejście na świat, wielkie tsunami wzruszenia, a potem dwie godziny tylko w trójkę
i oglądanie małych rąk o jej paznokciach i stopek o kształcie stóp jego
i wielkich, zamkniętych oczu i przylegających uszu. Nić, jaka łączy ją z
nią, to mało powiedziane, to powróz niesłychany, z żelazobetonu, nie
potrafi przez niego nawet wyjść na chwilę do sklepu, jest w stanie wytrzymać piętnaście minut bez
tej ślicznej, małej, zgrabnej główki, bez jeszcze granatowych oczu
wpatrzonych w nią, bo może akurat zrobiła się głodna, a tego troskliwy
tata nie utuli. Mamą staje się stopniowo, zapomina się o bólu, bo on
zawsze towarzyszy narodzinom i to jest normalne, więc najpierw jest
oszołomienie, że to już, że się stało, że to maleństwo jest cudem,
połączeniem ich, jakby się niebiosa zmówiły, że ma być właśnie taka i
właśnie teraz, a później się zaczyna. Rośnie to gigantyczne
przywiązanie, zazdrości się innym kolanom, że trzymają zawiniątko z nią,
bo ona przecież i on też utulą najlepiej na świecie i nikt inny nie
głaszcze z czułością małej głowy tak jak oni. Jak cudownie czas zakreśla
swoje pętelki sprawiając, że ona rośnie, z dnia na dzień się zmienia,
jak cudownie, najpiękniej jest obserwować każdą bezcenną w niej zmianę,
która ma swój jeden jedyny moment. Gdzieś tam narastają Święta, a ona po
raz pierwszy w życiu nie dba o leżący kurz, o to, że nie będzie stać w
świątecznej kolejce po świąteczne konieczności, bo ta mała wymija
wszystko i jest wszystkim, prezentem, brylantem, wymarzoną hondą jazz, szczęściem totalnym i rosnącym w niej jak las z sekwojami.
Ma jeszcze zapędy na bycie doskonałą panią domu, ale widok maleńkiej,
wpatrzonej w nią buzi z wielkimi oczami, rąk układanych w opowiadające
co słychać, niemowlęce historie, skutecznie je studzi. Mogłaby tak
siedzieć razem z nim i w trójkę zawiesić się w bezczasie, chociaż
miauczą pieskoty, chociaż trzeba by coś zjeść, nawet suchą bułkę jak
nakazuje bezlaktozowa dieta, jakby za oknem nie istniał świat, jakby w
kalendarzu nie galopowały dni ku Świętom. Niebywałe poczucie, że oto
doszła do pełni, do której prowadziła bardzo długa droga, udało się, tak
bardzo bardzo i teraz będzie z całej siły czuwać, rozłoży skrzydła, aby
jej ukochany mały anioł, najcudowniejsze połączenie ich, rosło pięknie
jak nieujarzmiona, ogromna miłość, z której powstał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz