Ona dla nowopoznanych ludzi piecze muffiny z konfiturą, organizuje, zachwyca się jak się cieszą, obserwuje jak się śmieją, jakby po tej chwili spędzonej razem miał być koniec świata i cudowne jest to, że te, które się nie znały wcześniej, potrafią scementować się w jedną radosną całość i to jest niezwykłe. Ona w podgryzanym jesienią powietrzu wyczuwa mglistość, szeleści kasztanami szybko opadłymi i podziwia botki Clarksa na wystawie w wielkim centrum handlowym. Okruchy jesieni zauważa w militarnej, nieładnej modzie, w pojawiających się swetrach, w chęci na coś słodkiego, czego dniami szuka a nie doszukawszy się, zastanawia co to mogłoby być, co warto ugryźć właśnie teraz. W nadal zielonym lesie nie czuje jeszcze tego chłodu, który przeszywa, który mówi, że trzeba jeść zupę z dyni z oliwą i imbirem i smażyć powidła, oby zdążyła, bo już śliwki węgierki miały w zeszłym tygodniu pomarszczone pupki a ona musi do Pragi i może nie zdążyć. Przez kołowrót pracy znów ma poczucie bezcielesności, niedbałości o siebie, machinalnie wciera balsam Nutrilift i serum Olay jako remedium na poranną, zaspaną twarz porysowaną liniami nzmęczenia i konieczności, jesieni, trzydziestu pięciu lat i żywienia się pomidorami i pośpiechem.
Tymczasem przestała na razie walczyć z miastem na Wu. Oswoiła je - bo tak ma być, bo teraz jest taki czas, kiedy to hałaśliwe, tłumne i konsumpcyjne miasto staje się wartością, bo ona nie musi tak jak większość, bo zawiera ludzi, którzy zauważają tak jak i ona. Czymś, co się dzieje tylko dla niej.
Jak tęskniące pieskoty, które zawsze miauczą o jedzenie, kiedy ona wraca, chociaż przed chwilą jadły. Jak obserwowanie czy szron już nadgryza mały domek z narzędziami. Jak widok jego rozognionych oczu, rozgrzanych dłoni i stóp w skarpetkach i japonkach, kiedy specjalnie przychodzi ją budzić w urwany niedzielny poranek. Jak picie kawy w kubku rano a w szklance po południu. Jak nie zważając na zimno, robi jej masaż pleców, bo tyle się natargała walizek i nasiedziała przed komputerowym ekranem. Jak całkowite i od krańca do krańca wtulanie się i chowanie w namiocie jego ramion, którego za nic nie chce opuścić.
Jak wszystko.
Ona zawsze chciała, aby to, co łączy jego z nią było ponad te mienia i chcenia, ponad to, ile i czy się ma czy nie ma, aby to trwało niezależnie, czy się trochę zranią i zaraz naprawią, czy w lodówce jest pusto czy trochę pełniej, czy są daleko czy blisko, czy tęsknią do nieprzytomności, czy uda im się pojechać w góry czy nie.
I ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz