Najpierw byli Meg i Greg. Pisali razem (www.megigreg.blox.pl), by po latach rozpaść się na dwie połówki i pójść w swoje życia. Zostały litery, słowa, zdania. W niej sączą się one nieustannie, więc przeprowadziła się na inną stronę pisania. O emocjach emocjonalnie i w jej kształcie. O zwykłościach niezwykle. Do zamyślenia choćby bezmyślnie.
24 sty 2015
M 187:
Styczeń starzeje się szybko, za szybko, nagle mijają te wszystkie poniedziałko-czwartki i dalej i coraz dalej czas płynie, a liter nie ma i nie ma. Są w niej, ale wieczory pochłaniane przez komputerowe konieczności zasypiają w tymi słowami w niej i zwołują ciężkie, dziwne sny, bo nie jest oczyszczona. Trochę jeździła, nie nacieszywszy się ulubioną krakowską architekturą, zaledwie raz i to tylko we fragmencie, objęła wieczór pierścieniem Plant. Dawno nie jadła obwarzanka. Dawno nie była na Kleparzu. W ogóle jest bardzo wiele rzeczy, których dawno nie robiła. Nie malowała, ani papieru, ani twarzy. Siebie cieniami. Leżą, czekają, czasem je segreguje i wyrzuca te, które już umarły. W jej szczupłym i wiecznie niewyspanym ciele nie udało się zamieszkać drugiemu ziarenku, które się pojawiło będąc życiem za życie i równie szybko sobie poszło. Wstrząsało ją mocno, bo równocześnie pojawiła się nieoczekiwana śmierć i małe życie, jakby zwolniło się właśnie dla niego miejsce. Zabolało do naczyń włosowatych, do rdzenia, zatrzęsło, ale jest mała ona, która nie pozwala na bycie złamaną, nie pozwala na rozmyślanie, co by było gdyby, trzeba otworzyć nowy dzień jak zawsze i zacząć go oczami małej jej. Pomimo, że bardzo trudno. Że czasem rozpada się na gwiezdny pył i szybko zbiera w całość. Każdy dzień podobny, z urywanymi chwilami, kiedy przemyca siebie, kiedy może przez chwilę robić nic, kiedy nawet posiedzi i pomarzy, że poszłaby tam, gdzie ktoś zadbał by o jej zewnętrze. Na szczęście jest szafirowe auto, które wygodnie wiozą je na środek Polski i tam sobie może trochę ukraść czasu, tam może w niedużym łóżku popłakać w nocy, tam może pooddychać dużym miastem i czekać na zmianę świateł z małą nią z tyłu, a ona to bardzo lubi. W dni bez słońca, kiedy on czule zasypuje ją w minutach do policzenia, kiedy są razem, naprawdę trudno być terminatorem, wyrobem z tytanu, nieważne, że zmęczenie, że boli przetrenowana ręka, że pół dnia robiła tort na urodziny teściowej, bo trzeba wyżyć dzień maksymalnie, z całych sił, bo jej jutro kiedyś powie, że nie zauważyła, nie pomogła, nie wysłuchała, jutro rozliczy ją z tego, że umie się wyciszać, że lubi ich nieduży dom i spacery pod lasem. Bo gdyby jej nagle nie było, jak Ani, to przynajmniej ma poczucie, że zrobiła wszystko, zanim ją zabrali na połoniny niebieskie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz