7 mar 2015

M 191 albo opętanie księżycem:

On jest wszędzie, gdziekolwiek się obróci ona, w każdym oknie, w szybie samochodu, z prawej i z lewej. Czeka cały dzień, aż nastanie, ciekawe czy już się na okrągło wypełni, czy to nastąpi jutro i zawsze ją to ciekawi. O szóstej rano sen jest tak cienki, że prześwitują okna sąsiadów z domu naprzeciwko, więc ona wstaje i cicho sprawdza, czy mała ona miętosi już porannie poduszkę i jest gotowa zapisywać nową kartę dnia. Jeśli jeszcze nie, to ona idzie na dół nasycić koty, tupiące od rana na schodach, patrzy, czy siwy przymrozek pomalował ogród chociaż już przedwiośnie i w jakim powietrzu urodził się dzisiaj poranek. Uruchamia czajnik i trzecie radio, wita światło lodówki, zaczyna dzienną rutynę. Boli ją prawa ręka, od trzech miesięcy przypominając, że się żyje swoim innym rytmem niż reszta jej ciała, tak musi na razie być, dopóki mała ona nie stanie na nogi i nie będzie oglądać świata nie tylko z wysokości jej talii. Znów jej się coś zepsuło, ma to wpisane w curriculum vitae, tylko nikt nigdy nie pytał, że to noszenie, stanie kilowatogodziny, kosztowało ją dużo i jak to będzie jak będzie miała sześćdziesiąt lat to nie wie. Wiedziała za to, że jak przetoczy się dzień nareszcie wielkim słońcem mrużącym oczy, wieczorem nastanie tak przenikliwa cisza, że będzie słychać jak rośnie księżyc. Natarczywy, intensywny właściwie tylko przez dwie noce w miesiącu, a tak mocny dla wszystkich, bez litości. Kółko do patrzenia, comiesięczny wizjer. O północy już tak bardzo wystaje z nieba, że potrąca sen i już nie można w niego odpłynąć, jakby wytrącał wiosło Morfeuszowi i przestawiał noc na tryb niespokojny. A potem nastanie niewyspany ranek, znów z żyjącym czajnikiem i rozkoszną małą nią, która też, ale nieświadomie, potyka się o okno z księżycem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz