31 maj 2015

M 198 albo dlaczego nie lubi niedziel:

Maanam się tłucze w głowie śpiewając o wyjątkowo zimnym maju, bo taki jest, bo nieustannie marznie, co za pogoda, myśli i wyciąga ubrania z poprzedniego życia, na przykład granatowy trencz z Massimo Dutti i znajduje w nich bilety z miasta na Wu z 2013 r. Gdzie wtedy wiozła małą ją w brzuchu to nie pamięta, ale wiozła. W lesie rozkwitły ptaki, pachnie już prawielato, chodzą, opowiadają sobie wzajemnie o szyszkach, leśnych wróżkach, niebieskich kwiatach i migdałach. Jak to wszystko zdążyło urosnąć, kiedy aura nie wiosenna to ona nie wie. Prawie cały maj trzymała się domu, patrząc, jak przy chodnikowych płytach narastają coraz to nowe gniazda mrówek i jak za wielką pryzmą niczyjej ziemi urosły przepiękne maki. I czy ktoś je zauważył oprócz nich. Omawiają każdy mijany płot i samochód, tłumaczy małej jej, dlaczego powstała kałuża i co szumi na drzewie. Idą kupować zielone szparagi i czerwone truskawki. I ma czas na takie rzeczy, ocean czasu za dnia, kiedy stara się, aby każda minuta była wypełniona poznawaniem tego, co wokół. Nie lubi niedziel, bo on wtedy daleko, pod miastem na Wu, za daleko, aby sięgały jego skrzydła i ona się wtedy czuje bardzo sama. Niedziela boleśnie określa jej miejsce, kiedy poza małą nią i pieskotem i wielkim lasem nie zostaje dużo, kiedy miasto staje się puste, z pochowanymi samochodami, kiedy cienka warstwa tutejszych znajomych i rodziny  staje się niewidoczna, bo tak ma być. I w tym końcu maja  wie, jak dużo jeszcze przed nią takich długich letnich niedziel, kiedy wreszcie wraca on i nareszcie wracają do siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz