Taki czas, że ze zmęczenia płyną dni, noce obudzone, zamyślone, półsenne i tak będzie. Coraz ciężej, każdy krok, schylenie się, dziesięciokilowy ciężar małej jej na biodrze, stają się codzienną przeszkodą. Czas wypełniony koniecznościami, wieczorem jest trudniej, kiedy spływa w nią cały ból intensywnego dnia, właściwie nadal mało odpoczywa, a powinna. Miesiąc przed tym, co się ma nareszcie wydarzyć, jest jak wchodzenie na wielką górę, kiedy wszystko przeszkadza, kiedy każda prosta czynność staje się w pewnym momencie mozolna, brzuch rządzi i podporządkowuje każdą chwilę.
Drepcze, przesuwa, odsuwa, jeździ na zakupy i pisze, ale nie to, co potrzeba tylko to, co musi i to pisanie jej zabiera tamto, które najbardziej lubi. Zabiera sobie myśli i litery i potem nie wystarcza ich na więcej i tylko dni mijają.
Ma w domu u rodziców na szafie całe pudła listów, które kiedyś namiętnie pisała, jak dobrze czasem zaszyć się w tę przeszłość i poczytać, przypomnieć sobie jak wyglądało jej pismo dwadzieścia lat temu, o czym i z kim korespondowała, szeleszczą kartki, szeleszczą wspomnienia, uśmiecha się. Jak można było żyć bez telefonu komórkowego, chociaż był stacjonarny, z bardzo długim kablem, mogła się chować ze słuchawką w łazience i rozmawiać bez końca. Żyło się od listu do listu, świat układał się w kartki, nie padł żaden twardy dysk, pogrążający korespondencję na wieki, szukało się ładnych kartek do pisania, odpowiednich długopisów i piór wiecznych. Miała chińskie pióro, z taką naklejoną strzałką, do którego naciągało się atrament, pisało cieniutko, czasami drapiąc zbyt chropowaty papier. Piórem pisała długo, patrząc na listy z wyblakłym atramentem, to naprawdę kilkanaście lat... Nie lubiła piór na naboje, pisały grubo i miały coś mało szlachetnego w sobie. Kiedyś miała długopis Parkera, lubiła patrzeć na wyraźną piszącą kulkę za czubku, czasem się zacinało na papierze i świetnie gryzło się jego końcówkę. Najwięcej chyba wypisała pomarańczowych długopisów BIC, sączyły cieniutką linię, zawsze niebieską, zapisując starannie zeszyty i listowe kartki. Ma kilka listów nie wysłanych, listów, które wróciły, bo adresat się przemieścił podczas wakacji, trzyma je wszystkie, starannie, nie wyrzuci nigdy. Jak to teraz jest, że ludzie znają się latami, wiedzą o swoich znajomych w książce twarzy, znają cienie i blaski i sekrety, mieszkają razem, a nie znają nawet swojego charakteru pisma. Czasami aż dziwnie wygląda takie pismo, niedopasowane do osoby, że jak, że ona ma taki akurat charakter pisma, nie pasuje. Teraz są smsy, coraz rzadsze maile, które zastępuje się pismem obrazkowym i chwilą spędzoną na licznych komunikatorach. Ona jest z tych, którzy mieli kaligrafię w szkole i pisali stalówką babci osadzoną w drewnianej obsadce, robić sążniste kleksy. Z tych, którzy się dowiedzieli zaledwie wczoraj, co to jest snap. I wie, że ocali od zapomnienia pismo ręczne, bo to przecież nasze DNA. Smartfon może się zepsuć, litery można skasować, a nie zamazać białym korektorem w płynie, bateria w telefonie może się wyczerpać i co wtedy. I w takich czasach jak te, naprawdę trudno wypisać długopis, nie mówić o chińskim piórze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz