Ona: tak ją dziwnie napadło w środku dnia na pisanie, chociaż jeszcze kolejka rzeczy do zrobienia, a co tam, zrobi się, zaraz, tylko litery sobie spłyną, zostaną o tu, bo dzień taki mglisty, bo obserwuje wycieczki obcych kotów w ogrodzie, ocierają się o pierwsze symptomy wiosny, idzie, idzie, i to zauważalnie. Dziś kotlety z wołowiny, bo mięso musi być ze względu na żelazo i jak sobie miesza taką dobrą wołowinę z jajkiem, podsmażoną cebulą, czarnym pieprzem, bułką i łyżeczką ziół transylwańskich, to się często zamyśla i robi wycieczki w inne sposoby robienia kotletów, bo można. Właściwie rzadko kiedy robi coś do jedzenia tak samo, smaki nie są u niej do bólu powtarzalne, zawsze to jakaś niespodzianka, bo albo się jej coś sypnie, ale wleje, albo dosieka koperku lub bazylii, różnie z tym bywa. I jak coś gotuje, to sobie robi wycieczki kulinarne w różne smaki i zawsze obiecuje, że trzeba dokupić jeszcze sos rybny i ostrygowy, i mleko kokosowe i makaron ryżowy taki grubszy i suszone grzybki shitake. Albo po prostu słoik pomidorów suszonych i jeszcze pachnące przyprawy, które utrze w moździerzu, a potem podgrzeje na patelni i się rozniesie zapach, inny niż z takich kotletów na przykład. Dużo rzeczy jest dla niej za słonych, albo z nie wydobytym smakiem głównego bohatera dania, ciekawe, jak smakują te wszystkie sosy z torebek i woreczki z różnymi posypkami, bo nie używała tego od czasów mazurskich wypraw z dziewczynami z liceum, kiedy to właśnie najłatwiej było kupić takie polepszacze, bo i zajmowały mało miejsca i same gotowały obiad. Nawet więc jak się pochyla nad tymi kotletami, to sobie myśli, co jedzą na drugim końcu Polski, ile osób właśnie tego samego dnia stawia na mielone kotlety i z czego je robią, bo ona kupuje mięso takie ładne w sklepie i każe je zmielić na miejscu, mięso, które nie mieszka na tacce i ma szlaczki, tylko jest takie najbardziej proste. Czasami zanurza palce w kartkach kulinarnych książek i wtedy naprawdę sobie robi dalekie wycieczki w gotowanie, kiedy czyta składniki i od razu miesza je sobie na podniebieniu, rozkrusza przyprawy i zastanawia się, gdzie u niej można kupić zalecane to i owo.
On: ma nieco inne smaki wyniesione z domu niż ona, bardziej proste, bardziej jak kajzerka z masłem niż razowy chleb, a przecież taki wilgotny, pachnący i ciężki naprawdę jest pyszny i robi dużo dobrego dla brzucha. Lubi pieczone na wiór kurczakowe skórki, lubi wszelakie chrupkości, a ona nie zawsze, jemu nie smakował cytrynowy kurczak z liśćmi kafiru, nie lubi połączenia mięs w owocami, a ona tęskni za kulkami z indyka z morelami i zieloną papryką, z sosem podlanym słodką śmietanką dla podkreślenia morelowego smaku... Ale lubi dla niego gotować, patrzeć jak brązowe oczy nabierają blasku, jak mu coś smakuje, chrupie, chrzęści, jak wyjada do cna surówkę z białej kapusty z koperkiem i sosem z jogurtu greckiego, łyżeczki majonezu i niedużej ilości musztardy wmieszanej w całość.
Ona: ilekroć jest w sklepie spożywczym to sobie podróżuje smakami po półkach, co by zrobić, w jaką kuchnię się wgryźć, no i musi wreszcie w jedną z ulubionych czyli tajską, ale ona smakuje najlepiej tam, gdzie się urodziła. Więc sobie jeszcze trochę powzdycha, a jak przyjdzie czas, to zakupi to i owo i nareszcie pojedzie do Tajlandii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz