Ona: nie zobaczy, jak on wygląda we wtorek, środę, czwartek, jaka była jego noc, czy spał w ich dużym łóżku bliżej lewej czy prawej strony, czy mówił przez sen, czy trzykoty milczały pod drzwiami, jaki był świt i jaki wieczór. Ona spływa schodami, wciska się w piątek na peronie czwartym w falujący żywy organizm, dołączając swoją srebrną walizkę do potulnych innych małych mieszkań, trzymanych posłusznie przez zaciśnięte pięści, a zaraz po tym wsiądzie w maszynę losującą przedziału i zwolni miejsce na granitowej podłodze peronu na kolejne nogi i wyciągnięte ramię zakończone walizką.
Ona: ciągle w podróży, nieustannie, przykręciła zaledwie nieco przejeżdżany tachometr kilometrów, ciągle w dwóch światach łączonych walizką, przepakowuje dwa życia jest od do. W piątkowym domu myśli o poniedziałkowej Warszawie, widoczną już za oknem tygodnia, a niedziela jest jak kat z wyrokiem na poniedziałkową 6.24, który sama na siebie wydała. Codziennie odsuwa strzępki, okruchy nie widzenia się z nim, zamiata te tęskności gdzieś w zakamarki i jak urosną już w niewyobrażalną górę to ona z nimi zrobi. Nie ma takiego okna ani śmietnika, które je pomieści, nie można ich spalić, może je jedynie utulić i rozpuścić w jego ramionach, w czasie spędzonym razem, którego wciąż za mało na porządki.
Ona: oswaja mozolnie wciąż ryczące zwierzę samotnego zasypiania bez poręczy jego ramion, po których można bardzo łatwo wspiąć się po wtorkuśrodzieczwartku, zlepić je w jeden szczebel i wspiąć się na górę, gdzie króluje piątek, a potem spaść w poniedziałek rano, puścić się jego poręczy wprost w ramiona pociągu. I to czekanie, to podstawianie drabiny pod kolejne tygodnie od lat wyznacza jej rytm życia, teraz wypełnionego świeżo wyrośniętym domem, bez udawania, że jest się dzielnym, że można z łatwością tęsknienie wytrzymać, a nie można.
Ona: jest wybrana do podróży, Los zapisał na jej kartce srebrną walizkę, torbę przez ramię, umiejętność wyżywania czasu, plecenia myśli, nie dostawania cholery w korkach, w zepsutych, zimnych lub gorących pociągach. Ona ma to wpisane w swój genotyp, DNA, to czekanie, tę ponadludzką cierpliwość, to podstawianie drabiny pod czas z którego buduje się tygodnie i miesiące, ona z myśli i tęsknot zbudowana, utkana, a on jedynie potrafi ją złapać tak, że ma wciąż siłę wspinać się po tych szczeblach i budować ich wspólne my.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz