16 maj 2017

M 246:

Pojawiła się w swoim rodzinnym mieście sama, z zachłannością czasu dla siebie, z przespanymi nocami, z planami, że będzie to i tamto i nie wyszło. Najpierw rzuciła się na skupisko sklepów, wgryzła się w wyczekany i lubiany labirynt z obietnicą znalezienia właściwego, celnie w punkt trafionego czegoś do ubrania, kiedy jej barometr nigdy nie zawodził, kiedy wiedziała co i jak i w jakim rozmiarze i do czego, nagle nie potrafi, gubi się i wychodzi, tracąc cenny czas i minuty słońca. Nie umie bez niego kupić bluzki, bo nie ma tej jego przyprawy wzroku, który powie, że to ta, że wciąż wygląda dobrze, chociaż ona i tak wie, że tak jest, ale potrzebuje lustra koniecznie w nim. Wszystkie szpilki są za wysokie bez niego,  kawy nie ma co pić, bo czas ucieka a najlepiej się pije flat white w towarzystwie brązowych oczu, każdy długi sen niespokojny bo nie ma jego skrzydeł w każdym momencie, kiedy tego potrzebuje, za mała ona na to duże miasto, weszła  w te miejskie wygodne kapcie, które zna na wylot, uwierają bez niego nawet one, chociaż tak dobrze je zna.
Wychodząc, z galerii handlowej wypruła nitkę, która ciągnie za nią  zmielony baobab dający szczęście i zdrowie i naturalne brwi Ani Starmach, szok w czasach pomad, cieni i kredek do brwi, że tak można, to niespotykane, że jeszcze nie padła ofiarą pęsety i wosku. Że wszystkie bluzki mają kaskady buf u dołu rękawów, że są proste i haftowane i do tego nosi się poszarpane dżinsy, właściwie można sobie kupić takie normalne a potem je pociąć i spruć wedle uznania i przy pomocy ostrej tarki do warzyw. I jeszcze dżins i kwiaty i naszycia i w tym wszystkim niemożliwe jest znaleźć granatową spódnicę do kolana, nieco efektowną, z uroczą kontrafałdą, klasyczną i nie uszytą ze sztuczności, no nie ma, jakby ktoś wyeliminował tę część garderoby, też sobie wymyśliła taki relikt, ta ona.
Modny błysk na twarzy. Matowe szminki nude czyli w nietwarzowych beżach, dla wielkoustych i będących na czasie. Ona na czasie nie jest, więc je omija, wierna od lat soczystym różom, w parze z umalowanymi rzęsami wyglądają naprawdę nieźle. Więc ta Łódź taka wyczekana a na obrzeżach dni nijaka, ulice nabrzmiałe od wspomnień, przebudowanych jak ulice, zatartych jak napisy po knajpach, których już nie ma. 
Dlatego od teraz już na pewno wie, że tam, gdzie rośnie jej dom, misternie teraz dba o wygląd jego środka, a na zewnątrz sadzi begonie, dalie i surfinie, aby dać się zatonąć w kwiatach i słońcu już niedługo. I nie ma w nim sproszkowanego baobabu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz