Najpierw byli Meg i Greg. Pisali razem (www.megigreg.blox.pl), by po latach rozpaść się na dwie połówki i pójść w swoje życia. Zostały litery, słowa, zdania. W niej sączą się one nieustannie, więc przeprowadziła się na inną stronę pisania. O emocjach emocjonalnie i w jej kształcie. O zwykłościach niezwykle. Do zamyślenia choćby bezmyślnie.
17 wrz 2018
M 277 albo o rysopisaniu:
Jak kładzie się wieczorem, zawsze na lewym boku, na skraju łóżka, z widokiem na duże radio po dziadku, to ma wrażenie, że jej mózg ciąży, synapsy strzelają, kładzie głowę jak jakąś ogromną puszkę, ostrożnie, pod wysokim napięciem, jakby miało coś z niej wypaść lub się przepalić. Strzela słowami w papier jak z karabinu, wymyśla tysiąc synonimów do jednego słowa, stuka i szeleści palcami, coraz szybciej i szybciej, szyje ściegi słów na białej, otwartej kartce w komputerze równie szybko, jak kiedyś zapisywała papier równym, wyrazistym pismem, bo w czwartej klasie podstawówki miała lekcje kaligrafii, które znacząco wpłynęły na to, jak naciska długopis, prosto mocniej, z lżejszym zawijasem. Takie czasy zresztą, że ustawia się czcionki w komputerze i telefonie, a nie zna charakterów pisma swoich przyjaciół i czasem jak przyjdzie od nich kartka lub paczka, to nagle się widzi jak ktoś pisze i zazwyczaj drobno, czemu nie mówimy do siebie listami... Ma wiele zapisanych i zarysowanych zeszytów, szkicowników, które przyjmowały jej słowa i zasypiały w szufladzie, aby ponownie się obudzić, lubi do nich zaglądać, bo to naprawdę bardzo duża część jej. Jak nie pisała, najlepiej długopisami BIC w niedużych zeszycikach w kratkę, które można było zmieścić w każdej torebce, to rysowała. W każdy piątek wieczorem do korkowej sporej podkładki, przypinała sztywny karton, rozkładała rosyjskie kostki akwareli, wyciągała smukłe pędzelki, ołówki od 2H do 4B i sobie rysowała takie różnostki, gdzieś tam z zakamarków jej wyciągnięte. Odsychały w akwarelowej lekkości, a potem zwinięte w rulon, mieszkały za szafą, wyjmowane czasem w zależności od nastroju. Nie maluje teraz nic, za to pisze słowami, wyciskając z mózgu ostatnie krople liter. Każdego ranka ma za to za szybą namalowany obrazek ze stawem pośrodku, w zależności od pory roku spowity w oniryczne sfumato albo w wyostrzony kadr mocno namalowany gwaszem, posypany ptasim śpiewem i pewnością, że zawsze jest i będzie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz