Wrzesień rozpięty pomiędzy umierającą zielonością a szeleszczącym brązem i czerwienią, w zimnym słońcu wciąż pięknieje ziemia, nie dając za wygraną wyjątkowo bogatej w zieloność letniej aurze. Pigwa żółcieje na rozłożystym krzaku, maleńkie, dzikie, rosochate jabłonki, umęczone dźwiganiem ligoli, czekają aż przyjdzie ona lub on i uwolni je od owoców, aby mogły podnieść ramiona ku górze, wszystko w gotowości na pierwsze bicze jesiennego deszczu, na to, że zaraz się zmieni i będzie niemiło i trzeba się będzie zawijać we wszystkie swetry świata, a najbardziej w szafirowy, do kolan długi, miękki i bardzo ciepły.
On: biega, podbiega, rysuje interwały jak ściegi i wie, po co one, po co rytmem wybijać ekg biegu a potem analizować co i jak.
Ona: cieszy się jak nie wiem co, kiedy poluje w każdym możliwym spożywczym na sezamki od Wedla z dodatkiem słonecznika, bo wie, że małe chrupiące kartki włożone w pas do biegania pomogą mu przetrwać długie czterdzieści dwa kilometry. Obmyśla plany, wynajmuje, sprawdza, jak przegrzany komputer, któremu przepalają się przewody i potrzebuje resetu ale jeszcze nie teraz. Lubi na niego patrzeć, jak biega, bo lekko dotyka ziemi, zawsze celowo, w swoim rytmie i jak zwiększa obroty coraz szybciej to niezamierzenie a potem się cieszy że stworzył kolejny rekord od tak.
On: urywa chwile z nią gdzieś w ciągu dnia, wciągają się w miękki brzuch kołdry w środku dnia, sobie w nim są, a potem chichoczą, łaskocząc się wskazówkami zegara, który zmieścił to co potrzeba w piętnaście minut.
Ona: zamyka wrzesień w podróży, jakżeby inaczej, znów ją ciągnie, gdzieś przewróciła się kartka, znów do zapisania przez koła i kilometry, więc jedzie dalej i tęskni, pomieszka w walizce w kropki i wróci, zebrać pigwę, może jeszcze zamknąć ją w słoikach w pachnącym duecie z gruszką, zobaczyć, czy urosły wrzosy i czy pomidor z jednej sadzonki wciąż robi balony pomidorów pękających od podmuchów wiatru i deszczu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz