Ona ma dwie suszarki, dwie zaparzaczki do kawy, dwa kubki, ulubiony nóż, ulubioną pościel, żel do mycia i zestaw kolczyków, które zawsze wozi ze sobą w małej szafirowej portmonetce. Przedmioty, ulubione rzeczy do jedzenia zawsze trzymają w pionie, ustawiają plan na dzień, uśmiechają.
Ona nie może bez płatków owsianych w papierowej torebce, bez spinaczy, którymi natychmiast po przyjściu do domu każe trzymać grzywkę, bez makaronu rurki, tagliatelle albo conchiglioni i za nic nie zje innych, bo jej nie będą smakować, bez jabłek, kawy i to zawsze ma w każdym domu. Jak ją najdzie, to je kabanosy z ketchupem. Albo kalarepę z tymże, wyłącznie marki Heinz. Uwielbia cukinię i czosnek, tańczą pięknie na oliwie a potem smakują jeszcze lepiej. Ona nie umie bez zielonej, jaśminowej herbaty, maczania pełnoziarnistej bagietki w oliwie, bez białego sera z miodem i orzechami i do tego kawałek czegoś posmarowanego masłem, o bez masła tez nie może.
Jak to jest, że rano ona z nim piją kawę w kubku o fioletowym gardle a po południu w grubej szklance i ona moc kawy określa po kolorze, jaki zostawia wlane mleko. I słucha się zawsze Trójki, bo innej się nie może. I czyta po raz tysięczny te same książki, chociaż zna się je na pamięć prawie do połowy i słucha muzyki tak doskonale znanej.
Jak to jest, że jeden nóż się lubi bardziej od drugiego i właściwie można wszystko jednym, chociaż w szufladzie armia cała. I można ciągle chodzić w jednym zestawie ubrań, i jak się coś nowego kupi to sobie nie wyobrażała życia właśnie bez tej rzeczy, jak mogła funkcjonować przed, skoro ta właśnie rzecz tak bardzo do wszystkiego pasuje.
Jak to jest, że trudno jest wyjść poza wiktuały, które się zawsze kupuje i nie ma odwagi spróbować czegoś nowego bo właściwie to po co, skoro tamte są takie pyszne. I to, że się chodzi jedną stroną ulicy, bo drugą jest bardzo niewygodnie bo tam pewnie jest balkon, z którego zawsze kapie. Mało jest rzeczy obojętnych. Właściwie rodzaj mleka i płynu do demakijażu nie ma znaczenia, a tak to większość jest męcząco i skrupulatnie przemyślana, bo jak inaczej.
Takie codzienności, które przyzwyczajają, trzymają w pionie jak gorset, który zaledwie czasem się rozsznurowuje po to, aby zaraz udowodnić, że właściwie to, co sprawdzone przez tryliony wydeptanych codziennych ścieżek znacznie ładniej będzie kończyć lub zaczynać dzień.
Jedyne co, to nie może przyzwyczajać się za długo do jego rąk, zwłaszcza w popołudniową niedzielę, bo potem strasznie trudno zasznurować się w trzymający w pionie gorset maili, smsów i telefonów, który pozwala przetrwać i nie zgiąć się w pół, nie złamać pod naporem toczącej się od poniedziałku do czwartku wielkiej kuli tęsknienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz