Ona: zakochała się bez pamięci w maleńkiej delikatności, w czuwaniu nad kruchym snem, w małych piąstkach i badawczych oczach. Bardzo. Będąc mamą drugi raz ma się obudzone te wszystkie dzwony, które zaczynają nieustannie bić i są coraz głośniejsze, dzwony, że są one takie dwie i chce się o nich opowiadać światu, a rytmie dnia, o zatopieniu w niebieskich oczach małej jej, o czytaniu o omomicy i omarze, o wyrazie buzi maleńkiej jej, kiedy się kąpie a lubi, już tak. Powieszony rudy gong księżyca nie byl w stanie odgonić kataklizmu komarów, które skutecznie wyganiają z pachnącej zieloności wieczornego ogrodu, jak to, księżyc czegoś nie może, aż dziwne, ale najwyraźniej czasem przegrywa. Może przyjdzie dzień kiedy się wreszcie w miarę wyśpi, chociaż zanurzyć się w sen tak całkowicie to jak iść na basen czyli właściwie, w najbliższym czasie, nigdy. Zalewa to niewyspanie kawami z mlekiem sojowym, bo takie musi pic, podgryza czereśnie i cieszy
On: rozdziela noce na minuty słuchając radia i domowych odgłosów, zmęczonym wieczorem podlewa starannie ogród bo szkoda, aby malwy strzeliście nie zakwitły, dobrze jest tak obserwować jak zieleni się i piękni to, co powinno i co powoduje, że można się z rozkoszą zamyśleć z kubkiem porannej kawy, tęskni za chwilami, kiedy jeszcze nie działo się nic, tylko między nimi było tak blisko, że nie można było znaleźć żadnej szczeliny, zresztą i teraz o taką trudno, ale jest inaczej bo małe one przebudowały wszystko, co można było przebudować.
Ona: nie wie za bardzo jak zaplanować lato, na razie przegapiła truskawki i nie zamknęła ich w tym roku w słoikach. Czasem sobie myśli jak jest w jednym czy w drugim miejscu w mieście na Wu, przywołuje stukot walizki targanej na trylionie chodników, zapach wygrzanej ulicy, lubiła go stojąc na kładce nad nią i tak sobie patrzyła, gdzie się rozpoczynała koralikami świateł, a gdzie kończyła. I ciekawe, czy w sklepie, w którym zazwyczaj robiła zakupy po drodze, obijając walizkę o zgrzewki z wodą mineralną i wieże ze słodyczami, jest takie samo ustawienie produktów i czy to samo na półkach, co zazwyczaj kupowała. Jakoś tak jest, że doskonale pamięta wnętrza sklepów spożywczych niedaleko miejsca, gdzie wynajmowała mieszkania, nigdy się nie wie, kiedy się będzie w nich pk raz ostatni. Jakoś małotęskni do tamtego życia, tak szybkiego jak ta ulica pod kładką, tak nierozerwalnie związanego z telefonem, busem, pociągiem i walizką, czasu, kiedy dużo chodziła w butach na obcasie, było mało gwiazd i dużo samotności, czasu, kiedy codziennie wieczorem, na dobranoc odmawiała się nadzieja, że kiedyś urośnie jej dom tak duży, że nawet wyszedł poza ramę jej życzeń, że będzie mieszkała w miejscu, w którym wszystko jest prawdziwe, że może jeść najlepsze na świecie, z serca urośnięte truskawki, dotykać makowych pól, mieć czas zatrzymać się w ciągu dnia i posłuchać jak bije serce w czerwcu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz