Granica to nie jest mur chiński, żelbeton, statua wolności, koloseum, coś nie do ruszenia za Chiny, to jest coś bardziej jak wyżuty donald, który lada chwila może pęknąć, jak półcentymetrowa guma, na której skakało się męczko na kolankach w rzymskich, bo na udach to nigdy się jej nie udało. Granica to swoiste ekstremum, które osiąga coraz częściej, bo przecież zawsze może, zawsze potrafi, zawsze. Ekstremum jest wtedy, kiedy jest głodna i ma w mózgu podłączone synapsy, które trzaskają i muszą nadążyć nad znalezieniem stolika, pokierowaniem trzema talerzami, kiedy starsza ona mozolnie wysupłuje pieniądze z portmonetki i nie bardzo wie, co z tymi talerzami zrobić, a mała ona natychmiast chce do toalety i w jednej miliseksundzie trzeba podjąć decyzję co jest ważniejsze i wtedy ona wbija cyrkiel uważności w tu i teraz i zakreśla trasę z małą ją i starszą nią i jakoś jej się udaje zatoczyć koło i nie zgubić ani jednej ani drugiej.
Ekstremum jest wtedy, kiedy jedzie czterysta trzydzieści kilometrów w jednym kawałku nie porozrywanym na przerwy i bardzo ją boli prawa noga, bo przestawił się jej staw biodrowo krzyżowy i naciska i sprawia, że prawa noga drętwieje i kończy się ten ostry ból gdzieś powyżej lędźwi, ale trzeba dojechać, kilometry się prują tak, jak powinno na autostradzie. Ekstremum jest wtedy, kiedy jej ciało woła, że ma dość, żeby już przestała, że boli, a ona na małymi nimi tu i tam, bo trzeba wyjść z tego ciała, żeby innym było dobrze i to tym, którzy są związani z nią najbardziej na świecie. Ekstremum jest wtedy, kiedy czuje, że ta guma do skakania bardzo się napięła, a ona jeszcze musi coś zrobić bez skuchy. A potem zapadnie się w sen, który się nad nią zatrzaśnie jak popsuta roleta, gęsty jak jesienna mgła, w której nic nie widać, nawet momentu, w którym ma się obudzić. W sen oparty o sierp księżyca, ostry, intensywny i niewyspany, podparty z rana dwiema kawami, wciąż bez ulgi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz