Schyłek dość zimnego maja zachłysnął zielenią, trawą po kolana, kwitnącymi rododendronami i azaliami, które jeszcze z lekka kuśtykając wypuszczają to, co stworzone do podziwiania, aż przyjdzie wielkie słońce i wypali wszystko tak, że bardziej nie można. Ma ona oczy w jakimś mokrym miejscu, bo ciągle ją coś wzrusza, łapie gdzieś tu wysoko prawie do brody i nie puszcza. Bo z jednej strony robi się jej rewers wdzięczności a z drugiej awers wzruszenia i ta moneta spada różnie, w zależności od tego, co się właśnie wydarzy. Kiedy deszcz podnosi pochylone głowy kwiatów s słońce patrzy im w oczy mówiąc że już będzie dobrze to też jest wdzięczność za rytm od wieków ten sam, a tej wiosny wszystko jest jakieś duże, okazałe, kwieciste, wybujałe nad wyraz tak, jak od kilku lat nie było. Rododendrony pokazały co mają najpiękniejszego, kuśtykające do tej pory azalie odrzuciły swoje kule by iść kwieciście i jak należy bez podparcia, jedynie parasol platana uległ zimnej Zośce i stulił pierwsze listki nieśmiało produkując nowe, bo żyć przecież trzeba, nie ma innego wyjścia, nie umiera się wiosną. Wyciągnęły się omszałe pięści maków, wygrażając, że jeszcze nie wystawiły czerwonych języków, lada chwila i zwariuje, robiąc im wiele zdjęć kiedy pękną.
Jest w niej jakaś wdzięczność, za tę zieleń, wzrusza się zapachem podarowanej chałki, bo nie jest zrobiona z mąki, masła, drożdży i jajek a z wielkiego serca, a od tego się nie tyje bo serce nie ma kalorii. Wzrusza się, patrząc na kocie jing i jang i jak to tak, zrobić im zdjęcie a potem się popłakać że jest taka miłość po prostu, jak można czuć gulę i podkowę na ustach ze zdjęcia powodu, z chałki, z wiosny, z zapachu ziemi, z miłości w psich oczach, z tego, że dostała w prezencie rzodkiewki z ogrodu, chrupiące, odpowiednio piekące, z białą dupką z ogonkiem. Bo tyle jest tego tak po prostu, że tylko sięgnąć i być z tym i w tym. Chyba szczęście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz