Deszczy tak, że bardziej nie można, co chwila przekręca się kurek z
prysznicem i to tak sążnistym, jak nie w czerwcu a kiedyś w lipcu.
Pamięta obozy harcerskie, kiedy przez trzy tygodnie chodziło się w
wilgotnych ubraniach, nic nie schło, a sznury nie dopranych skarpetek
wisiały równolegle z koralami z grzybów, które tuż przed wyjazdem nagle
robiły się w dziurki i w robaki. Pod ochroną były gitary, misternie
chronione przed wilgocią, a poły namiotu raz po raz stukało się
patykiem, aby wypluły zebraną deszczówkę na okopany szlaczek z ziemi.
Jakoś nie przeszkadzały meszki włażące do oczu, spray na komary był
raczej luksusem, za to każdego wieczoru liczyło się ugryzienia na
nogach, zanim zasnęły udeptane w wielkim, prostokątnym i ciężkim
śpiworze rozpostartym na płócienno-drewnianej kanadyjce z niezmiennym
piaskiem pod gumowym materacem. W tym deszczu sążnistym stało się na
warcie, ona zazwyczaj od drugiej do czwartej, wypity naparstek snu
wystarczał na cały długi dzień i ona nie wie jak tak mogła ale dawała
radę. A teraz ta wielka wilgoć zadeszcza ogród rosnący w opętaniu,
ciężkie kołdry chmur trzepią burzą i tego jest za dużo, obfitość tak
wielka, że trudno pomieścić te całe łąki maków jak nigdy, wilgotny
jaśmin jak nigdy, pachnący las, który się powiększył i urósł jak
zaczarowany, paprocie z rozwiniętymi skrzydłami na ponad metr, drzewa,
które wysiały wszędzie swoje dzieci w takim nadmiarze, że nie da rady
wszystkie wychować, za dużo, za soczyście, za mokro. Ciekawe, że nie
posiada kaloszy. Że zawsze przemknie pomiędzy i jak zamoczy, to nawet
miło, bo od dzisiaj jest lato. I że dawno nie była w literach, bo póki
co, ważniejszy był zapach wszystkiego na zewnątrz. W ogóle bardziej tam
niż tu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz