2 maj 2011

M 62 albo długość dźwięku:

W rozedrganiu weszła w maj, posypała się konwaliami palców po całym popołudniu,po całym mieszkaniu, po długości trzech godzin, napinając jak bardzo długi dźwięk, jak westchnienie, potrafiąca brzmieć w jego melodii znienacka zagranej. Gdzieś padał deszcz, gdzieś oczy pod parasolami dachów śledziły bardzo ważne dla świata rzeczy a jej rzeczy leżały wokół, pozdejmowane jak kolejne dźwięki, które grały wprawiając ją w nieustanny rezonans. Gdzieś zdobywano wolny dzień w górach, odpoczywano tak, jak tylko w maju można, gdzieś maiła się zieleń a nawet wszędzie, rozpychając zielone pięści, pozując do tegorocznych zdjęć, strojąc się w deszczowe krople, w diamenty w perły w naszyjniki całe zieleń tę malując jeszcze intensywniej. Koty uciekły zamykać złote oczy w yin i yang gdzieś w majowy kąt a ona zamykała się w yin i yang tuż obok w dźwięku rozpostarta. W melodii napisanej na nowo i chociaż postały już setki kilometrów piosenek na jej skórze, to jeszcze takiej nie usłyszała.

On:
Bo cudownie proste miał wyobrażenie tego, co będzie i było... I jeszcze prostszym było to, co nastąpić niezamierzenie musiało...
Czyż trudnym dla niego było zbieranie smyczkami palców tych nut rozsianych, gładkich z jej ciała..? Słuchać i obserwować jak drżą, dźwięczą w melodii prze niego wygrywanej? Jak w jazzowym zaśpiewie wibracją na koniec się poddają. To jest w nim dla niej więc zadrży on wszystko to, i wszystko tam, gdzie usadowiła się choćby najmniejsza jej nutka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz