15 maj 2011

M 64 okołomiejski:

Są miejsca, nad które nie ma wpływu, nad którymi nie panuje i do nich należą samoloty, których ona nie lubi bo bolą w nich uszy szumi ale za to płynie się chmur oceanem, na miękkiej poduszce z białej waty a powyżej nie ma nic i ta świadomość jest bardzo duża. A potem pojawia się Londyn o smaku Pad Thai Jay, cydru, kawy w Starbucksie z extra shotem i na mleku sojowym, wody Evian, sukienek w kwiatki, pełen rzeczy pod tytułem chciałabym mieć, tysiące przedmiotów, które sterują krokami po Oxford Street – zajrzyj tu – a mnie – znajdziesz. I gna i obserwuje jak się w metropolii życie miesza i w poszukiwanie sukienki w kolorze atramentu rusza. A potem wiezie znów obolałe swoje stopy na wysokości jedenastu tysięcy innych stóp i tymi szybkimi krokami zmierza do wytęsknionych trzydziestu ośmiu metrów. Zaklina zmęczone słowa w klucz liter, odlecą w przestrzeń zamieszkają pod eM którymś. Parzy hektolitry zielonej jaśminowej herbaty albo którejś z Twiningsa, którym znalazła mieszkanie w herbacianej szafce. Upojona Sanctuary Spa i paczulą z pomarańczą szlifuje peelengiem ciało, aby wygładzone czekało na dźwięki jego palców. Rozbiera walizkę i wkłada ją do pralki, aby wyprać Londyn z ubrań. Układa dwutygodniowy niebyt. Czeka. On przyjeżdża znienacka a ona wciąż nie wierzy, że chciała z całej siły i chyba znalazła swój koniec mostu w Awignion. Po którym przechadza się z nim słowami i wie, że w jego brązowych oczach nie boi się już niczego. Na złotej podkowie w siódmym niebie pije z nim prawie trzy butelki wina, kot roztopił się w jego palcach a potem to samo stało się z nią i kto tam teraz będzie mieszkał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz