25 paź 2011

M 86 albo spokój:

Drzewa naszykowane na biały i zimny cios czekały cierpliwie okrywając się ostatnimi umarłozielonymi liśćmi, jechali pośród prastarych gór plącząc nitki dróg w swoją pierwszą jesień, pierwsze rąk zmarznięcia i tańczące walce rąk wokół kubków z ciepłą herbatą Twinings Lady Grey. Wpadłszy w domu na ciche ogromne zamyślenie patrzy w tył gdzie była bez absolutnie doskonałego tego co teraz jak się czuła jak hotelowy wyrzut będąc gdzieś na orbicie pracowej konieczności, jak przyjeżdżała w piątek do domu pociągiem o 16.28 do Krakowa i w nim nie chciała już rozpuszczalnej kawy Nescafe i markizy Tago podawanej przez zawsze tego samego zmęczonego pana o ciepłych oczach, a potem kupowała butelkę czerwonego wina w galerii i rukolę i pomidory robiła sobie wieczór z samą sobą i czterema ścianami i dwoma stęsknionymi futrami i to było całe jej piątkowe szczęście bardzo często rozmyte przez łzy.
Wszedłszy do wanny w ich domu do rozkosznej kąpieli odbijając stopę od podgrzewanej podłogi i zanurzając się w olejku Lierac dodanym do oceanu ciepłej wody rozpuszczała powoli myśli sprzed paru miesięcy.
Jak rozjeździła w walizkach w pociągach na dworcach w kubkach wypitej kawy w uzbieranych pieczątkach za mocniejszą latte na mleku sojowym ten wielki smutek i walkę z uzależnieniem że musi być czyjaś za wszelką cenę a wcale nie musi bo najbardziej powinna być swoja a potem lśnić sobie sobą dla tego, który jej światło przyjmie jak swoje a nie będzie zasłaniał. Jak musiała wstawać bardzo rano w pokojach hotelowych pachnących środkiem dezynfekującym udawać że jest świetnie że silna że wytrzyma wszystko a potem były takie piątki, że nie chciała widzieć nikogo tylko swoją wannę. A tam rozpadała się pomału na kawałki zbierane fioletową rękawicą i zawijane w czerwony szlafrok. Jak umiała niczego nie zapomnieć i zawsze wyglądać idealnie, nosić się jak tarczę do odbijania pozorów, że ukradkiem nie płacze nie wyje nie je słodyczy nie zapycha tego głosu w środku czymkolwiek ludzkim lub przedmiotowym.
Więc teraz, nasycona harmonią, obija dzień w ciężkiej od niepisania głowie, bo czasem jest tak, że litery aż wymiotują się i nitka słów sączy się z palców a czasem tak, że nic nie można. I w ich domu pełnym ciepła, kiedy trzykoty naraz mruczą a jego troskliwe skrzydła nie pozwalają ani na chwilę na niebyt na muchę w nosie na cień choćby troski kocha całą sobą każdą minutę spędzaną tam, nie przeciętą żadnym miastem. Nie żyje od poniedziałku do czwartku bo w czwartek jest jutro i on do niej przyfrunie.
Otworzą wino jeszcze z Pragi i wypiją do cna wszystkie słowa o tym, dlaczego się tak bała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz