Gdzie jego siła, gdzie, tak bardzo jej potrzebuje, tak bardzo tęskni za nim i za Krakowem. Idąc dużymi ulicami miasta na Wu przypomina sobie ciemność krakowskich ulic, stukot końskich kopyt na bruku i hejnał, który przez tyle lat przypominał, że jest we właściwym miejscu. W mieście na Wu obija się o kolorowe wystawy sklepów, w których nigdy nie była i nie zamierza ich oswajać, bo jej sklepy są w Krakowie i w Łodzi, tam je zostawiła, i tam będzie do nich wracać. To pierwsze przedświęta w nadal obcym mieście, ulicami znajome, oświetlone i płynące kolędami, ale zupełnie nie jej, samotne, potłuczone jak ona obita o tłum w metrze. Nie umie wykrzesać z siebie radości, że nastaje najpiękniejszy czas w roku i wczoraj upiekła 200 kruchych ciastek na widzimisię jakiegoś pana od ubrań, ale radosne oczy K., bycie z nią w czas kataru i jedzenie rosołu z potężną marchewką pośrodku było jakimś rytuałem kobiecym, daleko ponad czyjeś pokazy sztuka dla sztuki, ponad szmerek tzw. towarzystwa, bo oba wciąż nie wierzy, że w mieście na Wu coś może być bezinteresowne i stworzone dla samego radosnego widoku oczu przyjaciółki.
Idzie po ulicach śladami Mikołaja, ze ściśle wytyczonym planem przemyślanych podarunków i tylko radość z dawania może przetrwać sypiące się drobne szczypty śniegu, kolejki do kas i ciągły, chroniczny brak czasu i bezmiłość miasta na Wu. A gdzieś w jej podszewce, rozrywanej wciąż pokornym myśleniem, że pewnie się nie uda, bo dlaczego miałoby skoro absolutnie wszystko trzeba okupić tytaniczną pracą, gdzieś najgłębiej na świecie być może powstała tajemnica, o której dowie się za jakieś dziesięć dni. W apogeum świateł, biegania, wirującego śniegu z drobnym meszkiem pokrywającym wszystko i wszystkich tak samo, być może dostanie gwiazdkę z nieba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz