Najpierw byli Meg i Greg. Pisali razem (www.megigreg.blox.pl), by po latach rozpaść się na dwie połówki i pójść w swoje życia. Zostały litery, słowa, zdania. W niej sączą się one nieustannie, więc przeprowadziła się na inną stronę pisania. O emocjach emocjonalnie i w jej kształcie. O zwykłościach niezwykle. Do zamyślenia choćby bezmyślnie.
24 lip 2012
M 117 albo powrót:
Ona: przewrócona z upału w zaduszonym mieście na Wu, przeraźliwe tęskni. Nastały znów ciepłe dni, wygrzane bezlitosnym, miejskim słońcem, z pracą, która wisi jak konieczność i z powrotami do żółtego pokoju, w którym misternie wykonuje te same czynności spajające klamry dni i nocy, nawlekające na posłuszny sznureczek koraliki dni, nie do rozerwania. Nie chce jej się wyjść nigdzie, do kina, do parku, pospacerować po ulicy, powłóczyć się bez celu, pojechać na pętlę i się zagubić i znów wrócić, nie chce jej się spędzać gorączki termometru dni, nie umie, coraz bardziej nie umie sobie radzić 130 kilometrów od niego i nie wie, jak to będzie dalej, widzi zamazany horyzont, widzi plany marketingowe ale bez siły, jak tu się napędzić, aby wyszły.
On: podlewa ich ogród, raz po raz przypominając sobie jak ostatnio w nim byli i wyrywali chwasty a potem pili kawę i goniły ich pieskoty i nie umie się w tym ogrodzie znaleźć, bo nigdzie jej nie ma, brązowych włosów i długiej szyi i wiszenia na telefonie i na jego ramieniu.
Ona: je ziemniaki i fasolkę i ubolewa, że maliny kosztują 10 zł a nie 5, co za miasto, oby przepchnąć dzień do wieczora i iść spać, aby już stało się pojutrze i bezcenne, wyczekane jutro i dziś i jego wytęsknione, opalone ramiona. Kupiła żel do mycia - taki, jakiego używali o tam, i pachnieć jej będzie bezlitosna reszta lata tak, jak pachniało ich dwutygodniowe, beztroskie szczęście. Trzyma się poręczy prawą ręką w autobusie i patrzy na małe, białozłote kółko i tam w nim jest on i on z nią wydają resztę, machają na pożegnanie, piszą na komputerze, trzymają kubek z kawą, są. Może jednak powinna bardziej umieć wyżyć poniedziałko-piątki, nadać im rozmachu i smaku, ale nie umie. Może powinna zanurzyć się w lekturze w parkowej zieloności, ale tam większość wózków i matek i to ją też drażni, bo jeszcze bardziej oddziela od niego. Zawęża swój prostokąt, w którym się porusza, aż stanie się małym poletkiem z małą przestrzenią nie do wytrzymania uniesienia i wtedy rozpęknie się to gorące lato na atomy i wraz z jesiennym deszczem postanowi wrócić na zawsze w jego skrzydła, rozdmuchując w przestrzeń miasta na Wu spalonego kurzem i szumem - wszystko to, co zbudowała o tu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz