Ten ostatni w mieście na Wu jest żółty, nieduży, na szczęście z meblami, na szczęście nie musi trzymać ubrać w pseudopółkach i pseudoszafach, z dużym łóżkiem. Wróci do domu i dziwnie jej będzie, że przestanie się spieszyć, dziwnie jej będzie, że nareszcie w poniedziałek i wtorek i później też obudzi się we własnym łóżku, to zupełnie nowe doświadczenie, mieszkać we własnym domu. Po tułaczkach tysiącu, po hotelowych pokojach, po przedziałach pociągowych i ciasnych przestrzeniach w autobusach, po wynajmowanych pokojach gdzie wiecznie nie u siebie, wiecznie z kawałkiem półki w łazience, w niemożności chodzenia w samej bieliźnie, w uważaniu czy przeszkadza czy nie, w zamykaniu się w swojej pokojowej dziupli, nastanie czas rozpanoszenia się domu w całej okazałości. Dziwnie spokojna co będzie dalej, usypiała na jego lewym ramieniu by za parę godzin po raz ostatni zostać połkniętą przez czeluść srebrnego busa o niewygodnych siedzeniach. Wszystko dzieje się po coś, życie celowo zwalnia, stawia na drodze ludzi, którzy zazdroszczą, że można po prostu kogoś kochać, po prostu być szczęśliwą, cieszyć się z bycia kobietą, nie oceniać, iść zawsze najbardziej na świecie swoją drogą i dać się wytrącić z harmonii, którą się ma od dziecka.
W żółtym pokoju naoglądała się seriali, nawąchała lata wykrojonego niedużym oknem, budziła wielokrotnie szumem blokowych rur. Trzecie miejsce zamieszkane przez nią tu, zaniosło ją w stronę bycia razem, nakarmiło pospiesznie jedzonymi śniadaniami i kolacjami, najczęściej chlebem, białym serem i miodem, makaronem z cukinią, czosnkiem i cheddarem, ale były też wieczory z kabanosem od Tarczyńskiego maczanym w ketchupie Heinz lub w musztardzie kieleckiej, zestaw jak koło ratunkowe czyli śliwka nałęczowska w czekoladzie i w nadmiarze, orzechy. Naprzeciwko blok z żółtymi i pomarańczowymi guzikami okien powoli, im dalej w noc - ciemniał i obserwował jak ona, pochylona nad metalową lampą i trzynastoma calami ekranu, nieustannie spędza wieczory rozmawiając z nim palcami. Wytrzymała długo, regularnie jeżdżąc tam i wracając tu, niezłomnie poprzez nie sprzyjające aury, mrozy, upały i deszcze, stukając w siwe zamarznięte chodniki i topiąc walizkę w warszawskich kałużach. Kończy kolejny etap, milionowy w jej życiu i zaczyna nowy, wiedząc, że już na zawsze i nigdy nie wróci do tego pokoju, ani do żadnego innego, bo kończy z tymczasowością, z erzatzem życia, podtrzymywana jedynie przez życzliwe dusze napotkane w tym ogromnym mieście, które nie pozwoliły jej na rozsypanie się na atomy, chociaż prawie się tak stało i być może wtedy powstałby kolejny pył, proch, nie do zlokalizowania, bo ona całe życie ma wrażenie że dotąd mieszkała wszędzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz