1 maj 2014

M 171:

Dywan z zielonej trawy rozwinął się wspaniale do małego stawu, wiosna już bardzo. Dawno nie była w lesie, bo trochę nie ma czasu, bo czas ów się delikatnie skurczył i wciska się między sen na tarasie małej jej. Delikatnie zaczęła pracować, właściwie po to, aby kawałek siebie zostawić gdzieś poza domem, żeby poczuć, że jeszcze coś umie i może. Bo taka ona składa się z bardzo wielu części. I sen zostawia w Warszawie na chwilę, zauważony, bo od miesięcy ciągły. I w Łodzi, bo tam Święta, bo rzeczy do dopięcia i ten ostatni guzik się udał, stawszy się pracą, która sączy się pozytywnymi mailami. Uporczywa, ogromna wiosna zostawia w senną niedzielę na ich ulicy jeża z kulawą łapką po to, żeby właśnie ona go zauważyła, jak biedny pokonuje krawężnik i ona bierze go w pudełko, obserwuje czujny nosek wystający z najeżonej kulki i niesie ją za staw, aby tam znalazła swoje schronienie. Ile wytrwa w niewyspaniu, nie wie nikt. Każdego dnia kolejna granica wytrzymałości się przesuwa, ale jest chyba z gumy, bo może więcej i więcej. Chyba jak każda mama zresztą, to trochę jak chodzenie po z lekka nieznanym terenie, który niby wygląda znajomo, a można zaplątać się w jakieś trawy, czy wpaść w dziurę. Jedyną bronią jest intuicja, potrafiąca wyciągnąć z największej, matczynej niepewności. I z tej niepewności najpiękniej wyciąga ją uśmiech w ogromnych, hipnotyzujących oczach małej jej.
Koniec kwietnia zgubił kolejnego kota, świętokrzyski dachowiec, z dumą przynoszący myszy jak naboje do karabinu, potrafiący upolować kreta i zjeść gorącego kotleta z patelni i zastygający w jasnoszarą kulkę w prostokącie okna, przepadł bez wieści niewyczuwalnej dla brązowego psa, dla nikogo. Nikt nie chce powiedzieć, co się z nim stało, trawy wymownie milczą. W domu została tylko wenge kota i pies i zrobiło się dziwnie pusto. Wiosna intensywna w wydarzenia, urosła nowa praca, pryskają nowe bańki dmuchawców w słońcu i błyszczy srebrzysta trawa, rośnie mała ona, która już prawie siedzi, wciąż nowa siatka zmarszczek mimicznych, które pojawiają się jak nie wykryte żyły wodne, wyciągane przez kolejną noc z poszarpanymi snami. I niepostrzeżenie, w tej ich trzeciej wiośnie minęła rocznica, kiedy w zaułku św. Tomasza jego intensywnie brązowe oczy wypatrywały nadejścia jej i od tego wszystko się zaczęło. Maj już zawsze będzie dla niej znamienity, intensywny we wspomnieniach, rozsypany pierwszym bzem, a w ich trzecim maju mała ona rozpina między nimi jeszcze bezzębny uśmiech i to niby wszystko szybko się wydarzyło, a może i wolno, ale wyżyte do ostatniej milisekundy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz