30 maj 2014

M 173:

Gdzie kupić w Starachowicach peonie na pęczki, ona nie wie. Uwielbia układać bukiety przewiązując je atłasowymi wstążkami i tego jej coś brakuje, jakby ogródkowe babcie wymiotło z miasta, w których teraz jest. Pęki peonii kupowała zawsze na Kleparzu, zastanawiając się, czy poddać się ich jeszcze zamkniętym pięściom, czy już trochę ukazujące pachnące linie papilarne. Kleparza jej też czasem brakuje, zwłaszcza, jeśli spacerując Plantami, sobie trochę powspomina. Kraków to dla niej nie tylko czas przeszły, kiedy pracowała na Rynku z widokiem na Ratusz, miała fantastycznych sąsiadów, których częstowała zdobycznymi pączkami od Michałka, co w Tłusty Czwartek stanowiło wyczyn podobny do zdobycia Annapurny zimą, kiedy targała do domu siaty pełne bundza z czarnuszką, szpinaku, szynki z Bobrownik, malin od pani po lewej stronie i chrupiącego groszku cukrowego. Ilekroć nawet stoi we wkurzającym korku, kaszląc w owym małopolskim smogu, to dla niej i tak Planty i Kossakówka zawiązane srebrną wstążką Wisły, zawsze będą jednym z najważniejszych wrażeń, które poczuła jako dziecko, zobaczywszy pastele Wyspiańskiego i  ich reprodukcje wiszące u babci w sypialni. Cisza, zapach wymaglowanej pościeli zwanej "puchami" - u babci nie szło się spać, tylko "szło w puchy" - miarowo tykający zegar, anioł stróż w ramce nad łóżkiem, komunijne zdjęcie taty w podkolanówkach i właśnie reprodukcje Wyspiańskiego były jednym z pierwszych wspomnień z domu babci. Które nie wiedząc czemu, przyprawiały ją o dreszcz.
 Może coś się kiedyś wydarzyło w Krakowie, co sprawiło, że ją tam tak ciągnie, może kiedyś mieszkała w jednej z mieszczańskich kamienic, spacerowała z koronkową parasolką i jakimś cudem Los połączył rodzimą Łódź z ważnym dla niej Krakowem i sprawił, że mogła spacerować z nim i z nią w wydartą od niepamiętnych czasów niedzielą. Jest jakiś dreszcz w tym mieście, jakiś nerw, który lubi podrażniać sprawdzając, co się zmieniło a co nie.
Jak to jest, że niektóre miasta wywołują swoiste deja vu albo to, że się w nich bez trudu porusza. Ona ma tak, że często śnią się jej miasta, w których nigdy nie była, poznaje ich topografię, zawsze w słońcu. Kraków wywołuje w niej wiele obrazów sennych, że lata nad łąką pełną suszonych kwiatów, że stare meble, że jeździ konno, że spotyka po drodze zawsze te same osoby, których jeszcze nie poznała. Dziwne. Co jest w tym mieście, że ilekroć w nim jest, czuje się jak u siebie. I oprócz znajdywania smaków, wie, gdzie kupić peonie, których nie może znaleźć w jej zaadoptowanym mieście. Zimny koniec maja z tęsknotą do kwiatów. Dobrze, że umie i ma czas zanurzyć się w tym, co przyniosło przyjaźnie, smaki i chwilę, która przyniosła miłość. Dobrze, że nieustannie zauważa a patrząc na małą nią ma poczucie, że wielkie niebieskie oczy z okręgami jak Planty mają tak samo. Ma tak, że wierzy w poprzednie życia, dusz wędrówki bo to w niej niesłychanie silne. Jak Kraków, przedwojenne granice, umiłowanie czasu z pierwszego trzydziestolecia XX wieku, koni, suchych pasteli, koronek, porcelany, włosów w fale, tamtego, co kiedyś a nie do końca co teraz. I tak też można.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz