11 paź 2014

M 182:

Jesień nadciągnęła ciepłym oddechem przesuwając wrzesień na za rok i witając rudy październik. Ogród od strony lasu zieleni się wspaniałą trawą i prawie już bezlistnym klonem, reszta drzew jeszcze trzyma liście, dopóki się nie zadeszczy i nie powieje i nie zrobi się okropnie buro i nie spadnie wszystko, co do spadania przeznaczone. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nie bardzo interesują ją trendy, nowości, jakieś kosmetyczne cudowności, bo i tak tego nie kupi, nie wklepie, nie założy. I dobrze jej z tym. Upolowana szara sukienka i granatowe buty przypominają, że na stałej trasie do Biedronki i piekarni i pani w niej o pomarańczowych włosach, można wyglądać jak kobieca kobieta, a nie tylko nieustannie w dżinsach i butach na płaskim obcasie, bo tak przecież wygodniej. Mała ona za to zbiera w wielkich oczach cały błękit nieba, podkreślany albo turkusową kurteczką albo bluzą w kolorze różowych piwonii. Tak się jesiennieją w jeszcze zielonym otoczeniu, kiedy mała ona na każdego psa i kota marszczy nosek z radości. Ona ciągle zatopiona w zdaniach, które nie potrafią rozwinąć się dalej, są tak sobie o, bo księżyc dojrzewał w innym mieście i nabrał pełni w oknie dachowym w sypialni i przez to nie mogły spać, a mała ona jak przystało na córkę jej, to już w ogóle. Żałuje, że nie miała przy sobie aparatu, bo kiedy mgły podnosiły się na trawie, między nimi pająki utkały perliste nitki, które trwały tylko chwilę, aż do pierwszego słońca. Idealne do zapamiętania. Jest jakaś siatka myśli, w którą raz po raz się coś łapie, ale równie szybko zapomina, jakby ciągle miała w głowie dziurę. Dużo jeździły, patrząc jak jesień coraz bardziej maluje drzewa. Rozjeździła tym samym niepokój, że robi nic, że tylko dom i mała ona, tylko tu i teraz i nie wiadomo co dalej. Teraz już wie, że ten czas, na który tyle czekała - jest bezcenny i jedyny, bo tylko raz w życiu ma się dziesięć miesięcy i trzydzieści siedem lat. Ma czas na przyglądanie się jemu, na czekanie z obiadem, na bycie w drabince tygodnia i zaliczanie wszystkich szczebli poniedziałków, wtorków i czwartków. Czas na nowe, cenne przyjaźnie i rytmy dnia nie wyznaczane miejskim pośpiechem. Na obserwacje nowego, nieufnego kota, który uczy się ich domu. Jesienne opadanie resztek tego, co było i nawet jeśli nie miałaby do czego wrócić, to pojawi się coś nowego, bo zawsze tak jest. Tylko trzeba zrobić miejsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz