Piękny dzień był tego ostatniego sierpnia, taki krystaliczny, taki czysty, z niebiem, z którego dość wcześnie spadło słońce, z czasem przeciągniętym do dwudziestej piątej godziny. Beztrosko było posiedzieć w miękkiej trawie i popatrzeć na mały jabłoniowy sad, szczęście, że można ten czas sobie tak mieć i powdychać ostatni dzień lata.
Jak bardzo cyzeluje się i planuje te dwa letnie miesiące, ten ulubiony wagon dni, do którego upycha się wszystkie plany, zamierzenia, co odwiedzić, a czego nie, na co znajdzie się czas, a z czego trzeba zrezygnować, kupuje się wielkie tuby kremów z uv 50 a potem one i tak leżą, nie zużyte, a potem wyciąga sie je z szuflady, z uśmiechem, oj tamto lato było takie a to będzie pewnie inne, mniej zrealizowane.
Trzydziesty pierwszy sierpnia będzie dopiero za rok, pewnie tak samo pochrupie go słodką celestą, miękkimi śliwkami, omszałymi malinami, słońce podeprze niebo jak tyczka i ciekawe, czy będzie mogła tak samo po prostu nacieszyć się dniem, takim dużym, dwudziestopięciogodzinnym, radosnym jak kryształowe oczy małych ich, jakby w tym dniu miała się uwiecznić jakaś epoka i dlatego za nic nie chce, aby się ten dzień skończył a musi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz