24 kwi 2012

M 106 albo lubi nie lubi:

Na niepokój nalepszy kabanos od Tarczyńskiego, groszek z majonezem kieleckim - wspomnienie od babci, wspomnienie które istnieje ciągle w okrągłym stole, który stoi teraz w ich domu, a kiedyś jadła przy nim groszek właśnie i faworki na przemian, i oprócz rosołu koncertu życzeń Ireny Santor i Lubię wracać tam gdzie byłem Wodeckiego - smak groszku staje się jaskinią, w której chce się schować. Kiedy dostaje prztyka w nos, takiego małego kopa zawodowego, który już zrobił siniak i kiedy się zagoi nie wie. Całe życie nadmiernie pokorna, ambitna strasznie i jednocześnie luk pełna nie lubi właśnie takiego stanu, kiedy musi się zebrać, ustalić, przejść przez gęste sitko rozmowy i tu żaden babciny rosół nie pomoże. Może powinna mieszkać gdzieś w skrajnym ubóstwie, gdzie miałaby dwie sukienki, spała na sienniku, gotowała robaki i placki z młóconego zboża, może powinna mniej zachłannie, bo właśnie jej pisane jest rozmyślanie i ubóstwo, może nie powinna celować w najnowszą kolekcję Massimo Dutti, może nie powinna zwracać uwagi na to, że musiała zostawić napiwek kelnerowi a za ten napiwek miałaby i obiad i kolację i znów dwa kilo mniej na wadze bo kasza jaglana odchudza, może nie powinna chcieć w ogóle, nawet wyjeżdżać, bo wszędzie jest tak samo i jest google earth i Starbucks. Może powinna bardziej uwierzyć w swój sukces, patrzeć wyżej, bardziej w górę, a nie czekać na cios, odszyfrowywać wpisany fatalizm w sobie, że jak o nim pomyśli to on się zaraz pojawi, jak ukryty okropny kłębek kurzu, który się zbiera i pojawia w momencie, kiedy się wszystko wysprzątało. Więc ona tak nie lubi. Zwłaszcza posiadania pewnego przeczucia, że czas, kiedy uda jej się wywołać w swoim organizmie stan wskazujący na dwie różowe kreski, niechybnie się odwleka. Nie lubi, kiedy ma cień poczucia, że ma coś w sobie popsutego, co nie pozwala jej pójść w żadną stronę, ani sukcesu zawodowego, ani rodzinnego. Że w dalszym ciagu będzie dryfować od do, jak drewno, które czasem złapie prąd, ale w większości nie i się musi samo popychać z całej siły, żeby nabrać kierunku. Ona lubi dopilnowywać, organizować, dopinać na guzik ostatni, rysować, gotować, śpiewać, zna alfabet Morse'a i ma dobrą równowagę, umie haftować, malować, rysować, malować po twarzach i rozróżniać ciepłe niuanse czerni i zimne. Ona umie pleść warkocze, czesać, robić szkoły makijażu i lubi mówić do ludzi, nie bać się. Lubi ciepło, ale nie upały, zieloną herbatę, zieloność w ogóle i powietrze, kiedy się rano wstaje i jest o tak - właśnie - niezapomniane i kiedy motyl cytrynek jej towarzyszy w tym poranku, to ona umie uwierzyć, że to jego tata odwiedził wiosenny ogród. Lubi powietrze, poczucie pełni, walkę i osiąganie harmonii i czasem zerknie na XFactora, bo tam śpiewają. I co z tego, kiedy jest czas, kiedy więcej nie lubi przekręca się jak rewers i jest tak ciężki, że nie można go odwrócić na drugą stronę. I wtedy nie lubi zimna, deszczu, burzy, kiedy ludzie się na nią patrzą i obserwują i obwąchują, nie lubi kiedy ludzie potrącają staruszki i tak potrącone wiekiem i bagażem bólu, nie lubi bolących kolan, nie lubi jak się jej nie udaje bo nie ma wyników, nie lubi jak czas ucieka, nie lubi reklam wszędzie i braku zrozumienia dla walizki, nie lubi nie mieć siły, fast foodów i rzeczy bez celu, nie lubi wind, ciem, włochatych gąsiennic, tęsknić i zasypiać sama a większości tego czego nie lubi to i tak musi. Dryfować. W zamazany horyzont, gdzie pewnikiem są tylko anioły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz