Najpierw byli Meg i Greg. Pisali razem (www.megigreg.blox.pl), by po latach rozpaść się na dwie połówki i pójść w swoje życia. Zostały litery, słowa, zdania. W niej sączą się one nieustannie, więc przeprowadziła się na inną stronę pisania. O emocjach emocjonalnie i w jej kształcie. O zwykłościach niezwykle. Do zamyślenia choćby bezmyślnie.
20 maj 2018
M 270:
to nie księżyc ją w niewyspaniu trzyma szarpie nocą szarpie snem, budzi,
włącza wirówkę myśli unosi nad łóżkiem nad ziemią podbija staccato
serca rozszerza malachitowe źrenice uśmiecha od rana do nocy, nie
księżyc nie. kto dzień kołuje i nie pozwala na rzeczy konieczność na
pisanie inne niż to najbardziej w jej kolorach. bardzo powoli baardzo
ale jednak tak jest tego pewna bo rok mija odkąd umarła odkąd przestała
oddychać żyła dzięki respiratorom przyjaciół swojej woli pociągom które
rozjeżdżały we wszystkie strony niedobre myśli i nie zostawało z nich
nic. tak jest pewna że gdzieś w głębi w brzuchu pojawiły się larwy
motyli czekają na swoje życie na to czy się obudzą a ona jest pewna że
zaczną wkrótce latać ze rozwiną skrzydła a ona wtedy uniesie się nad
ziemią i zacznie wraz z nimi wirować aż uwierzy że się nareszcie spełnia
to naprzeciw czemu wyszła
17 maj 2018
M 269 albo o obudzeniu:
Ona:
bezcielesną się stawszy, trzyma cienkie nadgarstki, miękkie usta i
linię talii dla tego, który ją po raz kolejny obudzi, z którym zacznie
budować od dymu to, co się zawaliło od fundamentów po dwóch
trzęsieniach jej ziemi. Pamięta doskonale, kto ją obudził, kto wywołał w
niej kobietę, kto rysował ją nagą w przestrzeni milimetr od skóry, a w
niej topniał cały wstyd, całe chowanie się i nijakość i chciała potem
być tylko w jego oczach, palcach i ustach. I potem już zawsze
uwielbiała ten moment, kiedy mężczyzna patrzy na nią pierwszym swoim
zachwytem nowości, łapczywie, zachłannie, kiedy nagle staje się cała
jego i mogą baletem palców wzajemnie tańczyć po skórze i ona może
spalić się w jego oczach i być z nim blisko, w świetle, w muzyce, w
pościeli, w trawie, gdziekolwiek, gdzie tylko można otworzyć oczy i
pozwolić palcom rysować się wzajemnie a ustom pragnąć i kołysać się,
oddawać, bez myślenia, dawać dawać dawać.
Ona: wypuszczała nitki po wielekroć i w usta niejedne i palce niejedne splątana, rozszerzała źrenice w momentach nagłego znieprzytomnienia i obudzona bardzo już zasnąć nie może, jak kobieta, która była zostawiona i zostawiała, która po raz kolejny nieustannie wierzy, że dawanie jest największą radością energią prezentem.
I teraz, w swoim kokonie, z tysiąca wypuszczonych nitek powiązanych na siłę, na supły, czeka, aż rozplącze obudzi ją ten, który rozkruszy ją w palcach na gwiazdy
15 maj 2018
M 268 albo y:
Wróciła z miejsca smaganego kaszlem i gorączką, z niemocy takiej, że
zastanawiała się, na którym cmentarzu ma postawić siebie w urnie, bo jak
może być inaczej, scenariusz przemyślany, tak się czuła chora,
wtapiając się w poduszkę i zbierając rękami granat tuż przed
wyciągnięciem zawleczki w głowie. Ma w sobie taki czas, niepokojący że
chciałaby być w pełni wypoczęta, wyspana, naczytana i bogatsza chociażby
w biografię Komedy, wypełniona dobrą i ciepłą kawą, chciałaby w pełni
poczuć wyspanie, nie na trzy godziny lub pół dnia, nie czuć bezsiły
podpieranej z jednej strony kawą a z drugiej imitacją drzemki pomiędzy
pisaniem, opiekowaniem się nimi, konieczności smażonego kotleta z kaszy
jaglanej, selera, pietruszki, pociętego lubczyku i czosnku, złocistego
od mielonego lnu, bo tak samo chrupiąco jak w bułce tartej a jakoś
według niej lepiej. Zmęczona, nieposklejana, z jakimś niepokojem w
środku, może że ta wiosnalato wybuchła do nieprzytomności kolorów, do
zapachu pierwszego deszczu od niepamiętnych czasów, do niebiegania,
które śni jej się po nocach bo tęskni za tym rytmem i cyframi, które
wyliczają jej nogi. Patrzy na to, co do tej pory robiła tu i tam i tak
strasznie nie umie się wpasować w ramki cyberprzestrzeni, nie potrafi
zgrać filmu z telefonu do komputera, bo ją zalewają jakieś pliki, które
nie chcą ze sobą rozmawiać, dlaczego nie można po prostu nagrać na
kasetę i wysłać, albo napisać listu na kartce jak się kiedyś robiło,
wszystko musi być teraz w plikach, nośnikach, których ona nie rozumie,
nie wie jak skompresować, poupychać, żeby się zmieściło, jest
człowiekiem kartki i długopisu i to się nie zmieni i wcale nie chce
inaczej, chociaż powinna. Nie bardzo też przyswaja czas, w którym
wszystkiego można nauczyć się z filmików na y, po co malować jak za
dawnych lat po prostu intuicyjnie, z wprawą nabraną na akwarelach, tuszu
i pastelach, teraz wszystko musi być nazwane, określone i ten, kto to
podobno wymyślił to święci triumfy, a tak się malowało już naprawdę
wieki temu, tylko kto to pamięta, garstka. Więc teraz można zrobić kurs
makijażu na y, nauczyć się gotować, pisać, zgrywać i kompresować pliki,
szyć, prowadzić samochód, wydać książkę, można prawie wszystko, potem to
upiększyć filtrami, programami graficznymi i stworzyć obraz, jaki to
się ma talent, ile potrafi, jak świetnie nazywa po angielsku i jeszcze
odpowiednim skrótem. Więc ona w tej latowiośnie, krucha i zmęczona
zatrzymała się na poziomie jego dłoni i obsadki do stalówki po babci, bo
w czwartej klasie podstawówki miała kaligrafię, zatrzymała się na
włączaniu filmów na y dla dzieci, na tym, że statystyki są w jej pamięci
i nie tej RAM i giga, na tym, że umie trochę i więcej nie chce i że
coraz mniej maluje bo i tak wszystko można sobie dorobić szablonem i
pooglądać o tam na y. Tyle, że ona nie pasuje do żadnego.
10 maj 2018
M 267 albo środkowomajowy:
Szczęście jest wtedy, kiedy patrzy jak rośnie za oknem platan posadzony
przez jej tatę kiedy kwitną azalie goździki surfinie, kiedy ogród pęka w
szwach od zieloności, staw się zażabił i zaświerszczył i tej wiosny
jeszcze zamieszkały mrówki. Trudne ale możliwe szczęście jest nawet
wtedy, kiedy umiera jej futrzany przyjaciel, a kiedy zasypiał na
wieczność, gładziła go po futerku w kolorze wenge i on wie, że zrobiła
wszystko żeby miał jak najlepsze życie, pełne miłości, człowieka i
kociej przestrzeni i tej śmierci spodziewanej z choroby robi miejsce w
sercu i ma tak, że trzeba się z nią pogodzić i dojść do harmonii, kiedy
bez łez w oczach może patrzeć na platan i wspominać to, co po kociemu
było najlepsze. I wtedy, kiedy robi jogurtowe placki z bananem i czeka
aż jej anioły wrócą ze spaceru i z takim samym świrem w oku będą je jeść
i to czekanie na rodzinną pełnię jest cudowne, kiedy tonie w
otaczającej zieloności, zapachu konwalii i bzu i ma w sobie spokój, że
dom i ktoś do niego chce wracać. Jest wtedy, kiedy rozkrusza się
wszystkie uwierające kamyki napotkane na ich drodze a zawsze są i po co
je zbierać, potem urosną w wielkie głazy i będą nie do ruszenia.
Szczęście jest też wieczorem, kiedy oglądają film pełen retrospekcji i
niespiesznej akcji, w którym gubią się obydwoje i ona nagle stwierdza,
że urosły mu włosy i zaczyna mu je obcinać a on jej ufa i się poddaje i
nawet jej ta fryzura wychodzi. A potem, kiedy się wypełniają sobą jak
najszczelniej i nie chcą z siebie wyjść za nic, chociaż kołdra nocy
naciągnięta już do granic możliwości, kiedy obejmują się skrzydłami tak
mocno i zatracają się w sobie na długie minuty, kiedy w tym ich wtulaniu
nie ma już miejsca na nic innego, kiedy nie chcą tego zakończyć,
chociaż już dotarli na drugą stronę północy, to też jest szczęście.
6 maj 2018
M 266 albo wczesnomajowy:
Jak mogła nie wsunąć palców w litery na tej stronie, jak, przez siedem lat pisania się to nie zdarzyło, a tu pauza na ponadtrzydzieścidni, stęsknienie nie do opisania, jak nie przytulenie się do jego prawego, nakrapianego ramienia i zajrzenie, czy po drugiej jego stronie jest tak samo jak po jej, jak nie odwiedzenie przyjaciółki, jak pozostawienie ukochanego łóżka z najwygodniejszym materacem, jak tęsknota do dużej szklanki mocnej kawy Dalmayr, jak zapach domu jej rodziców, który pamięta się zawsze i wszędzie. Nagle przyszła wiosna, chuchnęła i różdżką posypała kwiatami wszystko wokół, gałąź po gałęzi, na biało, żółto i różowo, tak czekała na ten widok i trwa wciąż w kolejnych odsłonach. Najbardziej soczystą zieleń i zapach lasu zwiedziła krokami w tempie właściwym jej nogom, przyspieszając, kiedy biegła w rzęsistym deszczu, w kolejnych odsłonach burz, jak w strzepywanych, wielkich prześcieradłach, jak w coraz to nowych podszewkach, które wyłaziły nie wiadomo z którego nieba sypiąc deszczem, testując wytrzymałość Brooks'ów Cascadia, tuszu Push Up The Volume Bourjois i jej odporności na masaż gradem, wyciągając z niej jeszcze głębsze wspomnienia harcerskich obozów, kiedy ziemia w burzy trzęsła się jeszcze bardziej niż kiedykolwiek a ona leżała w krzakach jagód bo tak trzeba było i skoro nie roztopiła się wtedy, to teraz też nie. Minął ten miesiąc zapisany w jej ciele bo bolało tu i tam, bo wciąż litery uciekały spod palców albo były skierowane nie tam, gdzie kazało serce, a tam, gdzie umysł, błękitne jak nigdy niebo podpierała rzęsami patrząc, jak rośnie w słońcu coraz większe i bardziej zachwycające, bo wiosna duża i pachnąca, jakiej dawno nie było. Bez eksplodował fioletowo i biało, pachnie z całej siły, powoli swoje perły na łodygach pokazują konwalie, w nasyconym słońcu więcej nie trzeba niż po prostu być i zachłannie patrzeć na soczystą zieleń i doceniać, że się jest tu i teraz i można podziwiać ten najpiękniejszy koncert w roku na wszystkie liście i kwiaty. Lubi się zatapiać w jego palce, patrzeć, jak słońce go nakrapia coraz mocniej na ciemnej skórze, gdzieś spotykać w pół drogi pomiędzy jego przedramieniem a jej i wiedzieć, że będzie się zawsze, chociaż takie dobre teraz może jutro się rozerwać nie z ich powodu i dlatego jak ma się dobre wczoraj, to ma się równie piękne dzisiaj. Starannie uważa więc, aby niczego nie przeoczyć, aby w pełni posączyć się po wczesnomajowym Sandomierzu, popatrzeć, jak małe one potrafią robić nic przez półtorej godziny biegając po Rynku i ganiając gołębie, jak wchodzić i schodzić na cokół pomnika, jak sączyć kawę i liczyć kostki brukowe. Te momenty, kiedy nic nie musi i może się rozflaczyć i rozwałkować jak ciasto na ruskie pierogi z dodatkiem selera naciowego, czosnku niedźwiedziego, czarnuszki i chrupiącego kopru, kiedy wie, że taka chwila może się nie zdarzyć i dlatego trzeba ją wysączyć jak najbardziej się da, kiedy można iść drogą prawie bez celu i zaskoczyć się, że nagle znajduje się to, co się planowało. Bo z tym zaskoczeniem jest tak, jak z deszczem, miało być pogodnie, a nagle są krople i zazwyczaj nie ma się parasolki, można uciec i się schować, a można po prostu iść, bo i tak się zmoknie, a każdy moknie sprawiedliwie - tak samo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)