Ona:
bezcielesną się stawszy, trzyma cienkie nadgarstki, miękkie usta i
linię talii dla tego, który ją po raz kolejny obudzi, z którym zacznie
budować od dymu to, co się zawaliło od fundamentów po dwóch
trzęsieniach jej ziemi. Pamięta doskonale, kto ją obudził, kto wywołał w
niej kobietę, kto rysował ją nagą w przestrzeni milimetr od skóry, a w
niej topniał cały wstyd, całe chowanie się i nijakość i chciała potem
być tylko w jego oczach, palcach i ustach. I potem już zawsze
uwielbiała ten moment, kiedy mężczyzna patrzy na nią pierwszym swoim
zachwytem nowości, łapczywie, zachłannie, kiedy nagle staje się cała
jego i mogą baletem palców wzajemnie tańczyć po skórze i ona może
spalić się w jego oczach i być z nim blisko, w świetle, w muzyce, w
pościeli, w trawie, gdziekolwiek, gdzie tylko można otworzyć oczy i
pozwolić palcom rysować się wzajemnie a ustom pragnąć i kołysać się,
oddawać, bez myślenia, dawać dawać dawać.
Ona: wypuszczała nitki po wielekroć i w usta niejedne i palce niejedne splątana, rozszerzała źrenice w momentach nagłego znieprzytomnienia i obudzona bardzo już zasnąć nie może, jak kobieta, która była zostawiona i zostawiała, która po raz kolejny nieustannie wierzy, że dawanie jest największą radością energią prezentem.
I teraz, w swoim kokonie, z tysiąca wypuszczonych nitek powiązanych na siłę, na supły, czeka, aż rozplącze obudzi ją ten, który rozkruszy ją w palcach na gwiazdy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz