W przedziale pociągu do konieczności same kobiety powtulane w cztery rogi. Wielkie torby obok, Coco miesza się z Euphorią, więc jej Idylla pozostaje dla wybrańców jej szyi. Wzrok. Co czyta ta naprzeciwko. Czy po siódmej godzinie w przegrzanym przedziale ma tak samo zmięty puder na nosie i szkliste oczy od ciągłego zapadania w podróżny letarg. Szelest papierka. Pani naprzeciwko ma czas na batona. Odchudzać się będzie później, jutro, jak gdzieś dojedzie. Rzut oka na ręce. Pani z obrączką. Szept w telefonie na temat kolacji. Na nią ktoś czeka. Może tęskni. Odbierze płaszcz w przedpokoju i zrobi herbatę akurat do picia. Zdejmie z niej podróż, o której szybko zapomną pod ciepłą kołdrą MYSA z Ikei.
Ręce z brylantami. Z obietnicami, że są na świecie rzeczy, które nigdy się nie skończą. Splecione półsennie w rękawach swetrów, zgrabnie przerzucające strony gazet i czule stukające smsy.
Od drugiego marca przejechała tysiąc sześćset siedemdziesiąt cztery kilometry i spędziła w podróży łącznie półtorej doby. Od tego czasu z jednej strony z lekka pękło jej serce, a z drugiej już odczuwa dobroczynne skutki maści na blizny jaką jest czas.
Za oknem już bez firanek z napisem PKP przedwiosenne słońce uśmiecha lasy obietnicą zieleni. Ładnie się na to patrzy, w powietrzu unosi się zapach nowości, że zaraz coś się stanie i pójdzie sobie dziadek mróz, którego wszyscy kochają tylko w grudniu. Przejrzyste, leciutko tylko pomarszczone tafle jezior przecięte szumem pociągu, otulają się delikatnym woalem mgły. Wiosna ma dopiero je rozebrać z zimowej nieśmiałości, z uśmiechem i wstydem pierwszej miłości w tym roku.
A ona pojedzie dalej. Ona jedna nie ma żadnego pierścionka, który przywiązywałby ją do kogokolwiek. Żadnego tęsknienia. Ma miejsce na deklaracje w rozmiarze 13, w zimie trochę mniej. Równie zgrabnie pisze. Zapada w podróżny letarg, bezwiednie szuka biletu po to, aby chudy pan w wymiętym garniturze przytrzasnął jej cyferki, że jechała. A potem znów będzie kontynuowała płytki sen jak podróż, z przystankiem na dworce, które zatrzymają pociąg. Wysiądzie i minie tysiąc mężczyzn z różami i uśmiechami. Jeszcze się załapie. I pójdzie swoją ścieżką, doskonale znaną, minie kościół, w którym mieszkają dusze, wejdzie na wysoki krawężnik po prawej stronie a potem już tylko przytuli ją jej azyl, jej koniec świata, do którego bezbłędny azymut wyznaczają złote oczy kotów.
megigreg, sobota, 12 marca 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz