22 kwi 2011

M 59:

są w niej słowa, a jakże, kotłują się od dni, chodzą, tupią, przewracają, krążą, ale żadne nie chce za bardzo wyjść, przyzwyczaiły się, że tym razem nie wyjdą przez palców końce chociaż wiosna pyszna jak limonkowa tarta jak pascha jak creme brulee jak coś od czego się prawie orgazmu dostaje tak jak wczoraj natknęła się na magnolię rozkrzyczaną kwieciem, różową, pyszną, bałwochwalczą w swojej urodzie patrzcie rozkwitłam. I jak to jest, że można mieć dreszcze od magnolii widoku, od zapachu kwitnących głogów, od tysiąca barw, które nareszcie się pozwoliły słońcu pomalować. Ona odpoczywa, krakowszczy się ponad miarę, spaceruje ociemniałymi Plantami, na których dywany żonkili pod osłoną nocy jak z plastiku - śpią, ona wsłuchuje się w stukot kopyt z dorożki wyznaczających zaczarowane trasy, ona idąc okołorynkową uliczką czuje zapach murów, powtulanych antykwariatów, knajpek zaaranżowanych na wstąp-do-nas-koniecznie, gdzieś na języku wciąż smak paulanera z imbirowym sokiem a ulice rosną, pięknieją, nie są już jak kołowrotek, który mylił je i nie mogła nigdy trafić na Gołębią. Ona wie, gdzie najbardziej pachniał jaśmin, gdzie zakwitła miłość jak jechała skuterem w granatową noc, gdzie są najlepsze chrupiące i nie bułowate precle, gdzie grają a gdzie tańczą, gdzie rosną brzozy wokół których tańczą ważki i to wszystko można zmierzyć, zawiązać supłem kroków nawet wtedy, kiedy wracała boso z miasta i pod stopami kwitły jej gwiazdy z okruchów ziemi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz