Warszawa nie ma dla niej określonego smaku, chociaż pamięta miodowy posmak Ciechana pity w upalny letni wieczór na Powiślu, gdzie każdy fragment chodnika zajęty amatorami złocistego trunku, gdzie każdy wtrąca swoje cztery grosze i sączy kolorowy wieczór. Pamięta smak kolacji w Hotelu Bristol, kiedy czuła się jak warszawska dama z tyrmandowych lat. Gdzieś na dnie szuflady z włoską kuchnią sączy się smak tagliatelli z truflami, jedzonych dawno temu w Chianti na Foksal. Kiedyś w zagubieniu jesiennym, kiedy czekała na pociąg omijając dworzec aż do Nowego Światu, przysiadła w kawiarni, gdzie wymuskany młodzieniec pił białą czekoladę z malinami i oglądał świeżo kupiony przewodnik po dworach na Kresach. W postawie, w wypucowanych butach Lloyda i nieskazitelnym garniturze kryła się potworna nieszczerość. Niesmak warszawskiego lansu na dobre zagościł gdzieś w jej świadomości a ona w tej kwestii bardzo nieumiejętna.
To miasto powstało ze strasznych powojennych ran, gdzie nic nie jest autentyczne i wszystko już było, jest duże i wypychane watą ludzi, aby się w nim dopasować i żeby nie spadało jak za duże buty. Za daleko do parku, gdzie można zaszyć się w książce zieloną igłą liści, za daleko na spacery, kiedy but nieznośnie obciera i trzeba przejść tysiące mil, aby gdzieś dotrzeć i doznać ulgi. Duże ulice z wieloma pasami, rozpięte ramiona mostów, rozgrzane płyty blokowisk, urocze mokotowskie wille – niebajkowe jednak, południowa Praga z magicznie osiecką Saską Kępą, Kamionek, siatka butików i kawiarń z muzyką chilloutową, falujący, stukający, wszędobylski tłum, arcydrogie ciasta u Gesslerowej, półmagia Rynku Nowego Miasta, sprawiają, że jednak ciągle tam wraca, tworząc własną geografię ścieżek, jak niedoskonały i niedokończony obraz, namalowany bez natchnienia a jednak bestseller.
megigreg, piątek, 15 kwietnia 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz