Od początku roku chodziła jej po głowie data osiemnasty kwietnia, tupała, stukała, szurała, kąsała, jakby coś w tej dacie było, jakby miała dopatrzeć dziury, skazy albo wręcz przeciwnie, niezwykłości, niespodzianki, hurra, yeah i happy. Oprócz powietrza pachnącego białym kwieciem, forsycją, pól pysznie zielonych soczystością wiosenną, które miękko głaszczą wzrok jak kocia sierść, oprócz widoku wiosennych polnych kwiatów, szafirków, stokrotek, tulipanów, żonkili, uśmiechu, że już są, słońca, które wreszcie ośmieliło się nagrzać, rozgrzać i bez opamiętania świecić w tę zieloność i żółtość – nic niezwykłego się nie wydarzyło. Ale jedzie w wagonie numer sześć i na miejscu sześćdziesiątym szóstym i pachnie Gucci II, rozsiewając woń malin i białego pieprzu, wjeżdża posłusznie wraz z pociągiem w pagórki głaskanych prędkością pól, mruży oczy od słońca, które bardzo powoli schodzi na horyzont, fantasmagorycznie podświetlając uśmiechniętą scenerię, mrużąc jej oczy i przenikając przez starannie umalowany płot rzęs - więc może się zdarzy. Bo kiedy słońce po całodziennej jasności przetoczy się nad drzewa i stanie się mniejsze, będzie moment ciszy i zapachów, kiedy ptaki najbardziej plączą czyste powietrze swoim cienkim kłębkiem śpiewu nawijając go na szpulkę wieczoru, kiedy wszystko co dzienne pochowa się i trzeba założyć kurtkę, bo chłodniej - na tak przygotowane niebo wschodzi księżyc. Osiemnastego kwietnia jest pełnią, przez co w niej niepokój i niezwykłość, że może się wiele zdarzyć, bo przez tyle lat nauczona, że kiedy się patrzy w jego okrągły plasterek, zawsze dzieją się rzeczy. Był mężczyzna, który doskonale mieścił się między jej biodrami i wtedy właśnie tylko ten na niebie widział, co robili. Były świerszcze strzygące mrok, kiedy siedząc na pomoście wokół spokojnej wody, całą noc pilnowały razem z nią księżyca, aby nie spadł a potem i tak ukradł go świt a nie dwóch takich. Zawsze prosto i wyraziście patrzyła w jego twarz a przy jego białym świetle jej oczy, na codzień w kolorze malachitowej zieleni, wydawały się być czarne. Uzależniona od srebrnego krążka, co miesiąc zawsze rzuca w niego słowami. Dźwiękami. Myślami. Wspomina i się dreszczy na myśl, że może dzisiaj przyniesie odłamek swojej niezwykłości w jej ostatnio codzienną zwykłość. Bardzo chciałaby. Dlatego osiemnastego kwietnia uczepiła się księżyca i ma nadzieję, że nie ześlizgnie się z jego chropowatej, przyklejonej do bezkresu nocy, twarzy. Może się jeszcze coś stanie. Ale tak naprawdę nie dzieje się nic.
On w przestrzeni nieznanej jej jeszcze:
Jego do Niej przemyślenia...
Tak, szukał tam tego, czego mu brakowało, czego zaznać chciał doszczętnie, czego – wie już teraz – nie dane mu było jak dotąd poczuć, posmakować jaktojestwtedy.... Bo myślał, że To stracił. Ale naprawdę nigdy Tego nie miał przecież...
Wychodził naprzeciw. Jak tonący brzytwy chwytał się przebarwionych opisów, zachęt, obiecywanej w deklaracjach wszelakich jedności dusz i patrzeń na świat. To nie było To. Nawet namiastka.
Wycofywał się speszony. Przestraszony, że może kogoś skrzywdzić, ze wykonał gest, ruch, myśl, słowo, które zaboleć w konsekwencji mogły. Nadinterpretowane.
Nie tędy. Nie tam...
A może w ogóle: nie?
Wtedy zawirował w jej oku. Jej byciu tam. W inności tak mu bezczelnie znajomej. Jego inności. I jej.
Wyczarował jej czar.
Stacatto wysokiego C w jazzowym zaśpiewie zadźwięczało i powaliło go zachłyśnięciem tyleż nagłym, co nieuniknionym. Wiedział to w okamgnieniu...
Zauważyła.
Potrąciła zawoalowaną w słowa strunę w dalszym wybrzmieniu. Przedłużyła wibracje (nie)świadomie rezonując, potęgując, dając nadzieję. Uchylając drzwi.
Jemu to wystarczyło.
Serce i dusza zawładnęły jego słowami. A to jego silna broń. Jedyna, ale porażająca. Musi tylko trafić w podobnie widzącą duszę. I podobnie czujące serce. Trafiła.
Dwa tygodnie olśnienia. Nieba gwieździstego nad jego głową.
Wsłuchiwania się w synkopy rytmu serca. Innego rytmu.
Wsłuchiwania się w śpiew i rym duszy. Ten śpiew i Ten rym.
Naiwnie wtedy pomyślał, że wyznaczył sobie nowy rytm oddechu, serca, życia...
A to Ona wyznaczyła mu Ten rytm. Bezdyskusyjnie. Znienacka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz