Więc obwąchana, w granatowym płaszczu Massimo Dutti, jedwabnym szalu w odcieniach szarości, ultramaryny i nasyconej zieleni, w dżinsowych alladynkach Esprit, turkusowych, lśniących balerinach Irregular Choice, z nieodłączną srebrną i niezniszczalną walizką Ochnik i równie wierną granatową torbą Sisleya, dojechałam tam, gdzie powinnam i przeszłam na tumiwisizm. Napadało na mnie i postanowiłam się zaszyć wielką igłą chandry w namiot myśli, takich, które się przywołuje, chcąc się zwyczajnie dobić. Więc przyleciały i są. I nie mam ochoty na nic, żaden smak nie jest w stanie mnie wydobyć z tej uszytej przestrzeni, żadna muzyka, kolor, światło, głód ani pragnienie, ból, radość, smutek, nic. Deszcz puka, wieczór przyszedł w porę, a ja nie mogę się ruszyć, pomyśleć, określić, nie ma i nie ma i nie ma w moim namiocie niczego dobrego. To jest czas, kiedy po pustej, zmęczonej głowie, gdzieś z kątów wypływają resztki wspomnień, że ktoś kiedyś kochał z całej siły a ja to olałam i poszłam w inne światło, które zgasło dwa lata później i było nawet moim mężem i teraz żadne z poprzedniej namiętności nie jest w stanie wrócić do punktu A i się męczy. Gdzieś ta miłość zdmuchnięta innym wiatrem kołysała się przez lata i nadal nie może znaleźć miejsca i to nie ma końca. I wiele kobiet w takie dni myśli w swoich namiotach z tumiwisizmu uszytych, czy zrobiły dobrze, a jakby to to byłoby inaczej, a dlaczego byłam taka, a teraz jestem inna i ała, kurka, boli, bo po co to odgrzebuję, zamiast zasnąć i obudzić się jutro, kiedy będzie po wszystkim złym i deszcz też się przestanie i może będę mniej zmęczona, taak, może wyjdę bez korektora pod oczami i zachce mi się. Tymczasem pobędę tu jeszcze, nieutulona, niewytulona dawno, z bólem głowy, z wszystkim nie takim i właśnie tak mi się dziś chce, nijak, bezsmakowo, w sekundę rozłożonym namiocie, który być może spalę świeczką.
megigreg, poniedziałek, 04 kwietnia 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz